cannabis z majerankiem? czemu nie!
detale
Marihuana 8 razy (w tym 6 razy coś wręcz mistycznego)
Kodeina (jeden słabiutki, jednak przyjemny trip)
DXM 3 razy (każdy trip to zupełnie inna historia, wszystkie wspaniałe)
Czyli doświadczenie mam stosunkowo małe, więc podchodzę do każdej substancji z szacunkiem, z każdej fazy chcę wynieść jak najwięcej
cannabis z majerankiem? czemu nie!
podobne
WSTĘP
Jako że w woreczku zostało mi tylko troszkę okruchów, planuję to
spalić, aby nie leżało niepotrzebnie w barku. Będzie mi towarzyszył
Kleofas (imię zmienione) jak przy większości tripów. Postanaowiliśmy wczoraj wieczorem, że dziś wpadnie do mnie przed 11stą, pójdziemy do okolicznego lasku i tam spożytkujemy towar. Jako że było go naprawdę mało, musieliśmy zmieszać z... majerankiem :D Gdzieś są doniesienia o tym, że może działać fazotwórczo, a ponadto nie lubię smaku tytoniu, więc pomyślałem, że może być majeranek, ciul, zobaczymy, co to da!
Około 10:45 wbija Kleofas. Idziemy pieszo do lasku. Niezbyt oddalony od
ulicy, a zarazem niezbyt widoczny. Zabieram wodę, telefon i starą kurtkę
(rozłożę ją na piachu jako koc), majeranek, lufkę i resztkę zioła.
Od 5 dni spożywam znaczne ilości imbiru (wzmacnia mi fazy), Kleofas w
sumie też chyba od tylu dni. Doładowujemy się jeszcze jedną łyżeczką,
dnia właściwego, czyli dziś. Faza, która zaraz opiszę, miała miejsce
dzisiejszego dnia. Jest godzina 16:15, a ja chcę szybko przelać opis
przeżyć w litery i słowa, aby jak najlepiej oddać to, co miało dziś
miejsce. Jako pomoc posłużą mi nagrania- wiele więcej można
zapamiętać, dzięki tak prostej rzeczy, jak telefon, a konkretnie dzięki
dyktafonowi w nim. Około godziny 11 jesteśmy już na miejscu, mam las
naprzeciwko domu właściwie. Nie spojrzałem konkretnie na godzinę, ale
wydaje mi się, że jest jedenasta. Dobra, nabijam lufę, proporcje mniej
więcej takie: 40% MJ, no i 60% majeranu. Może troszkę więcej dla
majeranku. Zawartość lufki nie jest zbyt zbita, a więc musimy uważać,
żeby wiatr nam tego nie rozwiał. Po początkowych kłopotach z odpaleniem
zapalary na wietrze, udaje mi się nagrzać zawartość i wciągnąć
pierwszą porcję dymu...
Ja pie**lę, gryzie w przełyk. Trochę bardziej nieprzyjemny dym, niż ten
z czystej MJ, jednak znośny. Wziąłem całkiem sporego bucha,
zaciągnąłem się elegancko, poszło do płuc. Potem to samo zrobił
Kleofas i poszła mu kometa. Nabiłem od nowa. Poczekałem chwilę, aż
przestanę kaszleć i znowu próbowałem odpalić lufkę. Po minucie
stwierdziłem, że już mam lekkie ciało. Dobra, próbuję, próbuję,
ale się nie udaje. Kleofas, jako bardziej zaznajomiony z ogniem, prosi o
lufkę, więc mu daję i tym razem on bierze meeeeega bucha. Ja opieram
się o drzewko i udaje mi się zasłonić wiatr. Lufka płonie... dym idzie
do płuc.... tym razem mniej gryzący, może mi się zdawało? Trzymam,
trzymam.... wypuszczam... nagle takie uczucie, jakbym miał zemdleć,
centralnie. Strasznie mi się słabo zrobiło.... opieram się o drzewo...
Właśnie wchodzi faza!
ROZWINIĘCIE
Czuję, że coś mnie wgniata w ziemię, grawitacja zdaje się wzmacniać
zwłaszcza w trakcie wydechu. Mocna jazda będzie, coś mi mówi, że nawet
bardzo mocna ;) Po chwili Kleofas mówi, że go też już porządnie
zamuliło, no i ma dziwne wrażenia... ja czuję taki psychodeliczny
klimacik, normalnie świat się rozmywa jakbym był na dość mocnej dawce
DXM. Pięknie. Przez chwilę zapominam, dlaczego i w ogóle gdzie stoję i
mam wrażenie, że tak naprawdę to nie był majeranek, a jakiś cholerny
absynt i zaraz umrę, na skutek przedawkowania tujonu. Głupie, ale
poczułem się strasznie. Obawa trwała niecałe 10 sekund, bo zaraz
odzyskałem trzeźwą ocenę i powiedziałem do samego siebie, że nie wolno
się wkręcać w stany negatywne.
Siadam na wcześniej rozłożonej kurtce, świat jest tak magiczny! Mam
wrażenie, że jestem... no właśnie, wyleciało mi to słowo z głowy...
Dobra, jestem peryskopem i widzę świat przez jakieś małe okienko, taki
odbity i nierealny. Moje nogi są gdzieś daleko, a ja jestem tak jakby
samą głową. Kiedy spoglądam przed siebie, to, co jest na dole, totalnie
się miesza, tak jakbym stracił możliwość określenia, gdzie co jest,
kiedy tego nie widzę.
Czuję się, jakbym był wyspą oddzieloną od świata. Spowija mnie jakaś
niefizyczna szarawa mgiełka i doprawdy przysparza o uczucie odseparowania
od całej reszty. Czuję się, jakby świat zaczął nadawać na innych
falach. On jest twardym płótnem, a ja miękkim aksamitem =D On jest
oceanem, a ja obłoczkiem na wodzie, samodzielnie egzystującą wysepką,
na której kwitnie coś odrębnego. Kiedy zamykam oczy, wydaje mi się, że
wręcz widzę oczyma umysłu ten cień, mgłę, czy kij wie co, który/a
mnie spowija i odcina od fizyczności świata. Mam uczucie zanikania,
rozpływania się w tym wszystkim, co jest dokoła, przy jednoczesnej
separacji od tego- dziwne uczucie. No i trudne do opisania. Tak, jakby
cały świat się nagle zrobił miękki i możesz się w nim niefizycznie
topić. O! Mam lepsze porównanie: Tak, jakby świat był naprężonym
prześcieradłem, a ty metalową kulką na jego środku, która sprawia,
że prześcieradło to się lekko zapada. Wiecie, o co chodzi, co nie?
Zamulam ostro, co chwila tracę myśl. Świat co chwilę się "przycisza".
Odczuwam to w ten sposób, że nagle zapominam o wszystkim i przez chwilę
nie myślę o niczym. Co jakiś czas coś mi "przełącza kanał" i mam
nieodparte wrażenie, że los, albo raczej moje odczucia są jak programy
telewizyjne i mogę doświadczać bardzo szerokiego spektrum doznań, jak
tylko nauczę się przeskakiwać pomiędzy stanami. Na razie jednak
przeskakuję niezależnie od swojej woli- robię coś fajnego, wyobrażam
sobie coś miłego, skupiam się na przeżywaniu czegoś, co mnie dopiero
urzekło, a nagle zaczynam czuć coś nowego. Momenalnie przemienia mi się
ośrodek skupienia i często później żałuję, że nie dopowiedziałem
czegoś na nagraniu do końca, bo było to istotne. Z każdą chwilą
bodźców mam więcej i więcej, aż nie wiem, na czym się tu skupić!
"Nie wiem, czy to kwestia tego, że majeranek się łączy... połączenie
płynące w mojej krwi zaskakuje mnie schizowością... normalnie jakieś
dziwne rzeczy... były w moim życiu gorsze, ale kurde... teraz to jakby
całe życie było filmem akcji! Czujesz, że jesteś tym... aktorem, no i
jednocześnie wiesz, że jesteś tylko... no wiesz, że odgrywasz tylko
rolę i tak naprawdę jesteś innym człowiekiem. Czuję, że to wszystko
jakieś kino, albo teatr, taki lekko psychodeliczny, bardzo ekscytujący!
No i kto wie, co będzie dalej?"
Kleofas je czekoladę, ja dalej opisuję na nagraniu swoje rewelacje:
"Mam w ciul ciężkie ciało, widzenie wąskiego spektrum, coś takiego co
się włącza powoli, a do tego ociężale, pod wpływem grawitacji. O, mam
fajną aluzję: Tu siedzę ja i tu jest wielka grawitacja, a cały świat
ma antygrawitację, hehe! Dociążyłem się ciężarem pewnego rodzaju
nowych myśli... tak się właśnie czuję! Patrzę na swoje je**ne odbicie
w lustrze i myślę sobie, że tak wyglądać to ja mogę zawsze! A
spróbuje sobie znowu zmieniać twarz..."
W tym momencie przejeżdżam ręką po twarzy, zamykam oczy i próbuję
sprawić (jak niegdyś na MJ), że będę wyglądał inaczej... nie udaje
się jak na razie =]
"Patrz na to Kleofas: Świat jest ogromny, a ja się czuję taki
maaaały... ale jednocześnie wiem, że jestem w pewien sposób wielki! Ej,
ludzie są jak tryby, a świat to konstrukcja... znaczy maszyna, no a w
maszynie najlepiej, jak wszystkie tryby ruszają się dobrze! Jeden zły
tryb i lipa, bo całość się psuje. Ale za to jeden mocny i szybko
obracający się tryb może też naspidować inne! Dlatego ludzie są
zajebiści, bo współpracują, nawet o tym nie wiedzą, bo większość z
nas patrzy samolubnie, nie ma w tym nic dziwnego... o fuck, widziałem
tryby! Widzę oczyma umysłu to, co opisuję, haha! Muszę zaznaczyć, że
wyobraźnia jest w ch*jjjjj wyostrzona! A jeżeli chodzi o czas, to jeden
odcinek zwalnia, drugi przyśpiesza, a trzeci jest we mgle... o ku**a, jak
się skupiam na telefonie, to reszta świata znika i mi się wydawało, że
nie siedzę w lesie, a w jakimś szpitalu, nie wiem skąd takie złudzenie.
Może drzewo to winda? Wydaje mi się, że jadę z nim po poziomach w
górę i to tak, jakbym mógł patrzeć na inne wymiary!"
Mój kumpel stwierdza, że widzi wiele znaczeń jednej rzeczy. Kiedy na
przykład patrzy na zwęglone resztki tego, co kiedyś było ogniskiem,
wydaje mu się, że widzi miasto. Też stwierdzam, że jak tak dłużej
się na czymś skupiam wzrokowo, to faktycznie tworzą się do tego jakieś
wyimaginowane rzeczy :D Cały świat w sumie jest połączeniem
wyimaginowanych znaczeń z tymi prawdziwymi. A nam po MJ się wszystko tak
zajebiście miesza, że czuję się jak w świecie kreowanym przez własne
widzimisię.
Faza wspaniale się wkręca- obaj doświadczamy szerokiego spektrum pozytywnych schiz.
Kleofasowi wydaje się, że jest swoim cieniem, a potem ja mam to samo.
Potem mam złudzenie optyczne, że jakieś duszki krążą koło nas.
Ziomek stwierdza, że on widzi sporo nieistniejących rzeczy i
przeciwieństwie do moich wzrokowych omamów, jego utrzymują się dość
długo. Ta, wiem, marihuana niby nie powoduje omamów, ale jednak u nas
spowodowała :D Imbir na pewno zmienia doznania, o tym mówiłem i mówił
będę nieraz, bo ta niedoceniana roślina musi zostać ku**a zauważona-
jedzcie już kilka dni przed paleniem i macie gwarantowane nowości :) Nie
ma za co :D [Niech ktoś wreszcie mi napisze, jak u niego wygląda sprawa
po imbirze] Co do majeranku to sam nie wiem, jak to zinterpretować, ale
coś mi mówi, że też miał w tym swój udział. Nie tak dawno bowiem
spaliłem trzy razy większą ilość (bo te dwa buchy mieszańca z dzisiaj
odpowiadają jednemu dużemu buchowi czystej MJ), a nie miałem aż takiej
jazdy. Szczególnie podobały mi się dzisiaj CEVY (o tym wspomnę zaraz)
Mówcie mi szaman odkrywca- jestem zaprawdę fanem przypraw. Najpierw
podziwiałem gałkę muszkatołową, teraz imbir, a za niedługo pewnie
znowu połączę ziele z majerankiem i jak się okaże, że znowu jest
magicznie, to wam powiem i sami spróbujecie ;D
Dobra, kontynuując opowieść: Przytulam się do drzewa, wydaje mi się,
że to metalowy, bezpieczny słup, którego nie chcę puszczać, bo daje
stabilność w tym chaotycznym świecie. Potem coś mówię znowu o
miękkości świata i o tym, że jest mi wspaniale.
Następnie siadam na kurtce i śmieję się sam do siebie, nie do końca
wiem z czego. Śmiech mój przypomina dziwnym trafem ośmioletnią
dziewczynkę na grzybkach. Wyobrażam sobie patusowy świat, w którym
faszerują dzieci grzybami jeszcze przed narodzinami.... dziwna wizja.
Potem zmieniam ją na wizję raju- miejsca, w którym możesz mieć dowolny
narkotykowy high bez zażywania narkotyków, bez zejścia, bez szkody dla
zdrowia, kiedy tylko chcesz. Świat, w którym wszystko robi się samo, nie
musimy się mordować (w przenośni i dosłownie).
Potem stwierdzam, że każdy widok, jaki dane mi jest teraz zobaczyć, jest
piękny. A że pogoda naprawdę nam sprzyja i miejsce w tym zacnym lasu
rozpościera widok na piękną, porośniętą sosnami górkę, jest się
czym zachwycać. Samolot przecina niebo, zostawia smugę, a my delektujemy
się widokiem białej rysy na wspaniale błękitnym niebie... potem nastaje
cisza- wśród ćwierkania wiosennych ptaków i radującej się z ocieplenia
natury, na serio idzie się poczuć jak w przedsionku Edenu. Nie ma tu
ludzi, nie ma trzeźwych, nie ma kłopotów, nie ma stresu- jesteśmy tylko
my, no i matka natura, która przybrała postać trzech substancji w moim
ciele. Do tego świat oferuje nam wspaniałe otoczenie do tripowania.
Mam kolejne rozmyślenia, które sprowadzają mnie do wniosku, że każdy z
nas ma wiele metafizycznych zmysłów, takich ośrodków w mózgu, którymi
coś postrzega. Choćby postrzeganie czasu można uznać za zmysł. Tak
samo postrzeganie siebie, wyobraźnię, logikę, pamięć, albo
świadomość. Zmysły te służą nam do postrzegania własnej psychiki albo tego, co już było, co dopiero będzie, lub co mogłoby być. Zmysły
metafizyczne po narkotykach u mnie dostają jeszcze większego kopa niż
zmysły, które widzimy, a to jest bardzo miły stan.
Po czasie orientuję się, że jednak mogę zmieniać swoją twarz.
Zmieniam się w jakiegoś zwierza, potem z powrotem w siebie. Znowu ten
świat jest taki plastyczny, a moje subiektywne spostrzeżenia dają się
kształtować z łatwością. Moja świadomość ma władzę nad
podświadomością. A coby to było, gdybyśmy mieli nagranie do
autohipnozy? Ha, tak się składa, że mamy! Tu apel do wszystkich
tripowiczów: Jak sobie kiedyś mocno przypalicie i poczujecie, że
jesteście wyluzowani, plastyczni, a wasze umysły otwarte, skorzystajcie z
jeszcze jednej mej rady i załączcie sobie filmik na yt "Zmień swoje
życie- programowanie podświadomości wg Paul McKenna". Zarąbiście
pomaga się wyluzować.
Ja wypróbowałem to nagranie wczoraj wieczorem i udało mi się prawie
wyjść z ciała (mimo iż nagranie do tego nie jest przeznaczone), a poza
tym, świetnie mnie to odprężyło. Jeżeli nie ufacie hipnozie, po wpierw
przesłuchajcie całego nagrania na trzeźwo i bez wpadania w trans, aby
się przekonać, że gościu nie mówi nic złego. Potem będzie wam
łatwiej mu zaufać i popaść w trans- bo jak wiadomo, każdy mógłby
się martwić, że to nagranie to jakieś złe narzędzie szatana i zawarte
w nim przekazy coś nam namotają w podświadomości :D Dlatego wpierw
przestestujcie normalnie, a potem na tripach używajcie ze spokojem.
Cóż takiego działo się podczas seansu hipnozy? Już opisuję: ciężko
było się skoncentrować na głosie pana hipnotyzera, aczkolwiek jakoś
się udawało. Wchodziłem w rozluźnienie, aż po powiekach zaczęły mi
spływać łzy szczęścia. Było tak błogo, tak wspaniale, tak luźno...
Jego słowa spływały do mnie i trafiały mnie jak strzała z endorfin.
Potem miałem bardzo wyraźne wizje. Widziałem w nich, jak otwiera się mi
w powiece jakaś okrągła dziura i przez nią widzę jakiś inny świat.
Te światy się zmieniały, toteż raz widziałem cichą polanę, a raz
jakieś skalne kratery. Było miło. Nagle spostrzegłem kolor błękitny o
niesamowitym natężeniu. Był tak jaskrawy, że chyba nie da się tego
opisać. Coś takiego, jakby wam super wydajny i jasny monitor przystawili
pod same oczy, a jednak światło to was nie razi, a koi. Było doprawdy
naturalne i miłe. Przechodziłem przez jakiś niebieski pokój, omijając
murki i w pewnym momencie spostrzegłem jakąś istotę ubraną w
połączenie stroju Maryi i typków z Ku Klux Klanu :D Po chwili jednak
postać znikła. Nie udało mi się powtórnie wyjść z ciała, ale to
nic- skupiałem się na odczuwaniu przyjemności. Potem wyobrażałem sobie
różne rzeczy i niezmiernie łatwo było mi się w nie wczuć. Czuję, że
słońce daje mi energię. Nie jadłem nic od 21 dnia poprzedniego, a w
ogóle nie czuję głodu (dziwne wziąwszy pod uwagę fakt, że jestem pod
wpływem THC).
Po transie obaj czujemy się znakomicie. Idziemy się przejść po lesie.
Właściwie to biegamy i czasem spontanicznie zbiegamy z dość stromej
górki, aby poczuć się fajnie. Kiedy biegam, świat nie nadąża-
rozmazuje się i tak jakby miesza, klatkuje, czy coś. Po kilku minutach
stwierdzamy, że klimat w cieniu lasku jest taki, że można sobie z
łatwością wkręcić, że jesteśmy w filmie "Droga bez powrotu" i
faktycznie się czujemy tacy podjarani, jakby jakiś mutant grasował w
lesie. Aż miałem ochotę padać na ziemię, kiedy przejechał
samochód, a Kleofas powiedział, że to ci kanibale i ich furgonetka.
Wyobraźnia jak zwykle mocno zaciera się z rzeczywistością, ale mimo
wszystko człowiek ma świadomość, że to, co sobie wyobraża, jest
nierealne i może kontrolować swoje stany emocjonalne. Pięknie.
Kiedy już się zmęczyłem- a nastąpiło to bardzo szybko- usiadłem
z powrotem na kurtce i starałem się uspokoić rozszalałe serce. Totalnie
mnie zamuliło i czułem się zmęczony. Przez jakiś czas wyobrażaliśmy
sobie z Kleofasem miłe rzeczy, każdy z nas tonął we własnym świecie
marzeń. Co by tu dużo mówić- było bardzo przyjemnie.
Potem stwierdziliśmy, że znowu pora przytransować i znowu włączam
nagranie autohipnozy. Kleofas tym razem na kurtce, ja na pniaczku. Nie było
tak fajnie, jak za pierwszym razem, ale mimo tego jakoś tak podnosząco na
duchu (jeszcze mocniej) i miło. Nadmiar bodźców obu nas zmęczył- mnie
troszki bolała głowa, Kleofas zasnął. Jakiś szerszeń koło niego
latał, ale nie chciałem go budzić i w końcu okazało się, że
podjąłem dobrą decyzję, bo owad odleciał. Mniej więcej o 13:55
obudziłem Kleofasa, bo skończyło się nagranie i posiedzieliśmy jeszcze
przez 30 minut, rozkoszując się resztkami fazy.
Około 14:30 poszliśmy do mojego domu, gdzie Kleofas kiedyś zostawił
rower i pojechaliśmy rowerkami w stronę jego domu. Mniej więcej w
połowie drogi się rozdzieliliśmy i on pojechał do siebie, a ja do
siebie. W domu ciotka wyczaiła, że paliłem. Idę po schodach, ona stoi
na górze i się pyta:
-Co tam u ciebie? Co robiliście?
-A nic...
-Na pewno? Czego mi nie patrzysz w oczy?
-A po co?
-A bo tak niegrzecznie nie patrzeć...
-Nawet jak wchodzę po schodach, to muszę? :D:D
-No... nie, ale już nie wchodzisz i nie patrzysz.
-Bo teraz zdejmuję buty :D
-Oj, ja wiem, co robiliście...
Ta, odkąd ciotka wie, że palę, robi się czujna i mi się przypatruje
skrupulatnie. A że często wyglądam jak na fazie, tylko bez fazy, to
pewnie nieraz ona się czuje rozczarowana. Większość domowników wie,
że palę (wyłączając dziadków) i nie robią z tego afery. Nie ma u
mnie patoli oczywiście :D Chyba na tym punkcie są po prostu tolerancyjni.
O DXM nie wiedzą na razie, hehe, to już nie natura, więc mogliby
zareagować dwojako. Nie było więc żadnych pretensji, mimo iż było
jeszcze po mnie widać lekkie objawy, kiedy krzątałem się po domu.
Trzymało mnie chyba do 15stej. Głód nadszedł po ustaniu symptomów
ujarania. Ostatnim odczuwalnym efektem było to rozmywanie się w świecie
i oderwanie od rzeczywistości.
PODSUMOWANIE:
Jakość fazy: 10/10
Nowe przeżycia: 11/10 (wiele niesamowitych nowości jak dla mnie)
Kontrola: 9/10
Przyjemność 11/10 (Polecam w ciepłe dni miejscówki w lesie)
Cena: 9/10 (jednym gramem w sumie idzie się upalić mocno 9 razy, albo 3
razy po trzy osoby :D O ile oczywiście jesteście amatorami i macie imbir
=D)
Łatwość zakupu: 6/10 (bo długo czekałem na towar od kumpla)
Wpływ na dalsze życie: Nie znam, bo piszę w dniu dzisiejszym, ale wydaje
mi się, że łatwo zakorzenione w podświadomości przekazy na hipnozie
pozwolą iść lepszym torem myślowym.
KONIEC. DZIĘKI ZA CZYTANIE!
- 15513 odsłon
Odpowiedzi
.
Jeśli lubicie z kolegą mistyczne tripy to, weźcie sobie zapalcie z bongosa/wiaderka w jakimś chillowym miejscu jak np w tym opisywanym w raporcie, to gwarantuje wam, że bedzięcie tam latać jeśli macie mały staż w paleniu. A co do majeranku, paliłem zioło wiele razy z miętą, szałwą, tytoniem ALE MAJERANEK? Przecież to ma mega intenstywny aromat chyba bym sie porzygał :D
Dziena za pomysł!
Tak pomyślałem "A czemu by nie z bonga?!" no i Twój koment mnie zainspirował do zrobienia własnej jego namiastki z butelki :D Niemniej działało! Wczoraj właśnie z kumplem Kleofasem wypróbowaliśmy i było na swój sposób zajebiście ;) Napisałbym report, ale jeszcze 3 (TRZECH!) napisanych bodajże 3 tygodnie temu mi nie akceptowali :( Nie wiem, co się dzieje z tą stroną, ale jak czyta to ktoś "wpływowy" to proszę o akceptację, bo chciałem to wysłać pewnej osobie :D
Wracając: Także wielkie dzięki za pomysł z bongiem koleżko, dym był mniej drażniący i sam fakt palenia w inny sposób działał tak motywująco ;)
Co do majeranku: faktycznie smak był ciulowy, mało się nie pożygałem, dlatego wczoraj odpuściliśmy sobie jego dodanie do zioła. Niemniej chyba on wzmacnia działania, bo nie było aż tak pięknie jak ostatnio. Spróbuj jak masz mocne płuca, zobaczymy co to da Tobie ;) A imbir mogę polecić każdemu- mistrz wzmacniania i zmiany faz, kocham tę przyprawę jak syna, którego nie mam :D
https://youtu.be/0_h4wFXMazk