Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

stąpam twardo po niebie

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Apteka:
Dawkowanie:
Opisane w raporcie.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
W porządku, co by tu dużo mówić.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
mirystycyna (5x);
THC (~40x);
kodeina (raz, nie dla mnie);
DXM (19x);
LSD (2x);
Mix ziołowy (~20x);
Efedryna (raz)

stąpam twardo po niebie

Dzwonek do drzwi- tak zaczyna się dzisiejsza historia. Za drzwiami mój przyjaciel Kleofas (imię zmienione), z którym to niejedną lufę się wspólnie usmażyło. Zaparkował skuter nieopodal mego domu, wszedł po schodach na taras, nacisnął ten przycisk, czeka. Widzę przez szybkę niecny uśmiech. Otwieram i zapraszam go do środka. Udajemy się do mojego pokoju, w którym pożeramy czerwone tabletki. Popite sokiem z czerwonego grejpfruta. Przyjacielowi dostało się 420mg DXM, mnie- 540. Jego wagę szacujemy na 75 kg, moja to równe 90.

Moja sypialnia znajduje się na poziomie 0, stanowi rejon niekorzystny. Wszyscy domownicy na miejscu, a więc schodzimy na poziom -1, czyli coś w rodzaju piwnicy, gdzie pustką świecą niewykończone pomieszczenia. Z pewnością panuje tam mniejszy ruch. Jeden pokój jednakowoż jest już gotowy. Właśnie tam planujemy wspólnie kontemplować świadomość. I czekać na załadowanie się tego, co nieuniknione.

Konsumpcja nastąpiła o godzinie 15stej, pierwsze zauważalne efekty u nas obu- mniej więcej 15:40. Mrowienie głowy. Oglądaliśmy mało znaczące filmiki na telewizorze, ale zaczęły być nad wyraz interesujące. Substancja dotarła do miejsca docelowego. Odpalam na YT dokładnie tę składankę "Melodic Techno mix 1 (Romulus, Worakls, Microtrauma ....) 2013" i naszym oczom ukazuje się wielki kot w okularach. Patrząc na telewizor, Kleofas rzecze:

-Spójrz na kota. Spójrz mu w oczy. I powiedz mi, że się nie przybliża, że nie rośnie. No dalej!

-Nie mogę bracie, ten kot... oooooo!

-Wiedziałem!

Kot narasta. Zamykamy oczy, Kleofas zajmuje jeden fotel, ja drugi. Lekkość. Zbawienne minus tysiąc kilo myśli. Słucham muzyki, jak na razie nie dzieje się nic specjalnego, więc tylko rozkoszuję się dźwiękiem i ciałem stworzonym z czwartego stanu skupienia, lżejszego niż gaz. Wtem Kleofas zrywa się z fotela i mówi coś mniej więcej takiego:

-No dobra, to co się teraz odjebało było nieco dziwne!

-Co miałeś?

-Myślę o tym, dlaczego lubisz ten agresywny bas, zastanawiam się intensywnie, nagle zrozumiałem- bo oczy zaczęły mi się telepać. W rytm basu. Jebut, wyskakują CEVy i widzę siebie, oglądającego siebie i swoje oczy. I widziałem i czułem jak mi gałki oczne chcą wyskoczyć, a potem faktycznie się rozproszyły i ja w takim szoku się odwracam i mówię do samego siebie- o kurwa, widziałeś?!?! A potem jeszcze raz otwieram oczy, patrzę- siedzisz tu TYLKO TY!

-Co jest z tą świnią?!

-Jaką kurwa świnią?!- jeśli nie wiecie, o co chodzi- to tekst z filmiku "Acodin Masters", który to ostatnio z Kleofasem oglądaliśmy i pozwolił nam się nieźle uśmiać. Jeszcze lepsza rzecz- oglądając ten film na fazie DXM, doskonale rozumiem ich fazę, ich całokształt, ich słowa, a nawet... wydaje mi się, że jesteśmy jedną i tą samą fazą. Wiem- świr...

 

Czekamy dalej. Każdy wpada w swój osobny świat. Ja jak na razie widzę tylko pomarańczowy kwadrat pod powiekami. Nie no, ładnie mnie rozniosło. HE HE HE.

Kleofas po może trzech minutach sapania jak ktoś z zaawansowaną nadwagą oświadcza mi:

-Ja pierdolę, ile czasu minęło?!

-Nie wiem, jeszcze nie włączyłem stopera.

-To odpalaj! Ile myślisz, że minęło?

-A no może trzy... cztery minuty?

-W jebane cztery minuty zdążyłem wyjść z ciała, lecieć przez 15 tuneli, podziwiać figury geometryczne i zaprojektować miasto, przebij to!

-Skurwysynu! Opowiadaj!

-No przysnęło mi się jakby, wtem- sru! Lecę przez taki okrągły... no... jeden się kończy- widzę kilka różnych figur i jak wybieram jedną- wpadam w kolejny tunel (...) [Opowiadał mi to z pięć minut, strasznie dynamicznie, szczegółowo (nie pytajcie, ile detali może mieć jeden tunel...) i jeszcze wymachując rękoma, ale nie zapamiętałem sporo]... a na końcu ze mnie zaczęły wychodzić wieżowce i się wyłoniły... z takimi detalami! Z takimi zajebistymi! I potem jak w starym telewizorze znowu- szary szum i wracam do siebie. - dokończył, rad, iż to się dzieje.

-Możemy chyba uznać, że zaczyna się dobra faza? No to stoper.

-A ty jak tam?

-Aaaa... kończyny mi się ruszają, chociaż się nie ruszają. Jak na razie tyle.

 

Czas- przykro nam, trochę się popsuł. Wzrok- coraz bardziej chwiejny. Równowaga- zadziwiająco dobra, bo pamiętam, jak robiłem "jaskółkę".

Obaj kładziemy się na łóżku. Muzyka robi się coraz głębsza, jakby nas wypełniała. Ciało robi się coraz bardziej rozmyte. Myśli zaczynają pędzić. Od tego momentu mamy mniej więcej podobne symptomy.

Co chwila zapadamy w sen, który nie jest snem. Kleofas najprawdopodobniej gna przez jakieś bezdroża, ja myślę... kumulacyjnie, Widzę swoje myśli w formie ruchu, idealnie czuję porządek i dopasowanie siebie do świata. Muzyka narasta.

Niezmącona cisza. A jednak muzyka- przyjazne, łagodne techno nasuwa na myśl łagodne fale wody obmywające nam nogi. Zatracam się w sobie, jakby NIC z zewnętrznego świata nie mogło w żaden sposób mnie wybudzić, zmienić czy rozpalić- jedynie akustyczna forma energii z głośników. Otwieram oczy, w tym samym momencie Kleofas:

-Przepraszam, nie mogłem wytrzymać! Ile czasu minęło? Ile?!

-Hmmm... siedem minut.

-Matko. Przecież...

-Czasu nie ma, no nie?

-Ja przecież...

-Ja też stary, ja też.

-Ale... ja śniłem tyle czasu! Kurwa! Ja podróżowałem! Ostatnie co pamiętam to topory!

-A skupiasz się na nucie?

-Ona mi... wszystko z nią... wszystko to się działo w rytm muzyki stary! Jeden kawałek się kończył, to myślałem, że zdycham!

-Nie wiem jak ty to... ale korzystaj, bo to twoje pięć minut.

-Poczekaj...

[Kleofas dotyka łokciem mojego czoła, nie wiem po co.]

-Co czułeś?

-Yyyyy, kość?

-Gorący łeb masz!

-Yyyyy, no wiem.

-Mocno cię uderzyłem?

-Nie, ty mnie tylko dotknąłeś.

-Okej, a co czułeś?

-Kość?

-Ja też!

Cieszymy się. Nie wiem z czego, ale tripujemy w najlepsze i jest dobrze. Obu nam zaczyna się wydawać, że nie ma już świata. Po prostu sobie żyjemy, świat to tylko jedno pole w szachach. Wszystko staje się oddalone.

Mam kilka bardzo wzniosłych przemyśleń. Co ciekawe- ich tempo jest doskonale płynne, są spokojne. Zazwyczaj mam nurtujące i nachalne pytania w głowie (a DXM to wzmacnia) tym razem jednak wszystko wydaje się łagodne, dzięki cicho puszczonej melodii. Zaskakujące, jak ona buduje nastrój.

Myślę o tym, jak głębia świata warunkuje poziomowość, jak poziomowość warunkuje zmianę, a ta rodzi czas. Czuję, jak czas warunkuje potrzeby, jak te warunkują dążenia. One z kolei są przyczyną emocji. Emocje to doświadczenia. Doświadczenia to dane. Dane to świat. Świat sobie istnieje. Ma idealny szyk procesów w sobie. Procesy tworzą prawa. Prawa- przyczyny. Przyczyny- skutki. A skutkiem wszystkiego jest ta nieznana głębia. Piękny ciąg powiązanych ze sobą algorytmów przedstawia mi się w sposób kolisty. Większość deksowych rozkmin nie ma sensu, kiedy już faza zajedzie. A może bezsens to sens, w którym nie potrafimy dostrzec sensu?

Myślę o tym, jak wielu ludziom chciałbym podziękować. Jak wiele pięknych słów mógłbym użyć, by komuś sprawić przyjemność. Jak wiele moich uśmiechów komuś zapadnie w pamięć. Empatia mnie rozsadza. Nie robię absolutnie nic, a czuję dumę, jakbym właśnie uratował cały wszechświat. Czuję, jak wszystko pędzi... tego nie da się opisać. Wszystko ma tak ciekawe konteksty, tak emocjonujące odnośniki. Uniwersum ukazuje nici, którymi mnie wiąże z tym, co czynię, będę czynił, nie uczynię, lub nie uczyniłem.

Przestaję czuć strach o cokolwiek, przypominam sobie piękne słowa (nie pamiętam czyje, ale chyba kogoś z neurogroove), że "problemy wymyślili ludzie". G-I-G-A-N-T-Y-C-Z-N-A porcja miłości sprawia, że głaszczę sam siebie. Jestem doskonały- w tym jednym momencie, trwającym wieki- wszystko jest perfekcją. Wy, ja, świat- jedziemy na tym samym wózku. Jedziemy. Ku szczęściu, no bo jakżeby inaczej? Naprawdę nie mam innych słów na określenie stanu, w którym nic nie może tobą zachwiać, a wszystko razi swoją potęgą. Stanu, w którym jesteś pewien swej świadomości- nieograniczonej do żadnego pojęcia. Żadnych konkretów. Nie myślisz- samo się myśli. Nie robisz. Robi się samo. Nie czujesz- świat czuje za ciebie. Jesteś tylko poddanym. Jesteś biorcą. Dawcą też. Kołem. Maszyną. Kurwa, jesteś cyklem.

Kleofas znów się zrywa:

-Proszę, niech to trwa i trwa! Będzie jeszcze wiele utworów, prawda?

-Będzie. A na koniec zapuszczę Ci najlepsze!

-Damian, ja byłem.... gdzieś! Ja byłem! I przypomniałem sobie, że wczoraj przypomniałem sobie to, co będzie dzisiaj!

-Haha!

-Ale jak to jest...

-Kto jak kto, ale ja wiem, że... oooo.... przypomniałeś mi takie dziwne wrażenie... masz czasem tak na deksie, że wydaje ci się, że całe swoje życie spędziłeś na deksie?

-Tak, hahaha!

-Lecimy dalej, chłoniesz muzykę?

-Noooo

Podróż. Teraz naprawdę wiem, czemu to się nazywa "Trip-raport". Naprawdę wiele gałęzi swojej podświadomości widziałem. Niemalże z łatwością dziecka budującego babkę z mokrego piasku, przebierałem w swoich "alter-wersjach". Zawsze ciekawi mnie "co by było, gdyby" i odpowiedzi stały się jak precyzyjne, wyłożone na ławę notatki. Jak oszlifowane diamenty. Wspomnienia z przyszłości? Marzenia odnośnie do przeszłości? Wszystko jest możliwe.

Ten lot... ten przekręcający pozycję ciała i namacalnie zsyłający na nas wspaniałość decyzji, które podejmujemy- pokazał, że ile bym światów nie zwiedził- zawsze będą inne. ZAWSZE. Słowa to tylko słowa. Są tak... zwierzęce. Tak typowe. Tak konkretne. My z Kleofasem rozumieliśmy się bez nich- skinieniami głów i uśmiechami wyrażaliśmy więcej, aniżeli eposami. Na cokolwiek by nie spojrzeć- stawało się to ELEMENTEM CAŁOŚCI.

Bieg- mentalny wyczyn, chemiczny maraton ku dogłębnemu i przebiegle szybkiemu poznaniu struktur własnego życia. Mogłem naprawdę KOSMICZNIE widzieć siebie. Z wielu perspektyw. Banalny ja i banalne me problemy. Chcesz się zdystansować? Out Of Body Expirience- polecam. Wprawdzie ja nie wyszedłem poza ramy ciała jakoś szczególnie mocno, ale poza ramy myślenia- oczywiście.

Gdzieś przy końcu składanki poleciało "N'to - Trauma (Worakls remix)" i wtedy to już z mózgu została miazga.

 

Kleofas rzekł- Ewolucja człowieka, śmierć, chodzące trupy... widziane z perspektywy filmów Cyrak'a (taki kanał na YT, dość specyficzne filmiki ma)

-Hehe, hehe, zobacz, metafory są... lecą...

-I wiesz, opowiadałem Ci to godzinę... w tych dziesięciu minutach. Jak?!

-Ja też... no... my sobie opowiadaliśmy, ale sobie nie opowiadaliśmy? HA! Że ten.... zakumałem.

-Ale wiesz, że tej godziny nie było?

-No. Mimo wszystko i tak ją sobie opowiedzieliśmy... jakbyśmy... przeminęli?

-No...ja idę dalej cevować.

-Jeśli miałbym siebie określić... to nie mogę, ej, siebie określić... ale jako muzykę, to bym powiedział, że techno.

-Techno. Yhym.

-Albo rock.

-Albo rock.

-Nikt tak naprawdę nie zrozumiał, czym jest muzyka i komu się stała...

 

 

Echh, a to wszystko dalej płynie. Wraz z naszymi głupimi próbami zakotwiczenia się w znanym schemacie postrzegania.

BOM! MYŚL! WSZYSTKO JEST DOPRAWDY SŁODKIE! BOM! BODZIEC! BICIE SERCA! WSZYSTKO GRA!

Echhh, a nic nie jest już takie ładne i monochromatyczne- bo jest AŻ niesamowite. AŻ wielobarwne.

Próbowałem pisać wiersz. Jedyne co wyszło to- "Jesteśmy w tym momencie, w którym dotarliśmy do momentu, w którym jesteśmy w tym momencie.". Wielce sensowne, he he.

Na apogeum fazy postanawiamy wyjść na zewnątrz. Booooooooże.

 

 

-Lać mi się chce.

-A mi... a mi też.

-A, to chodź się przejdziemy gdzieś.

-No...

-Przy okazji zapalisz sobie szluga.

-No, o tym też... myślałem.

-Będzie to przygoda!

-Ale niedaleko, bo ja to się... zgubimy w tym świecie.

-A ja nawet w pokoju bym mógł się zgubić.

-W myślach własnych.

-No...

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Wychodzimy, a powietrze jest tak jakby zatrzymane, bo czuję, jakby opadało na nas centralnie z góry. Jakby wisiało i naciskało. Grafika jak z gier z początków dwudziestego pierwszego wieku. Pojawiają się gdzieniegdzie niebieskie plamy- to chyba moje pierwsze OEVY na DXM. Idziemy za garaż, opieramy się o murek i bierzemy po szlugu. Mimo iż nie palę, wielką frajdę sprawia mi dzielenie z przyjacielem tej chwili. A jeszcze większą- uczucie jakbym leciał. DXM plus nikotyna dla osoby wrażliwej na nikotynę to totalna karuzela.

Pytam więc:

-Ej, będziesz moją schizofrenią?

-Yyyy, jasne stary!

-Ależ mam... ooooo!

-Patrz jaki świat- stoimy sobie.

-No.

-A kucnijmy.

-Ooooo.

-Kot. Słyszysz? Kici kici!

[Podchodzi pod nas mój futrzasty kompan, głaszczemy go]

-Ej, rozkmiń kota, jaki jest fajny!

-Ciekawe, o czym miauczy?

-Widzisz do czego dąży?

-Aaaaa... Nie. Nie chce mi się... czuć kota.

-No ale weź się zastanów... a może koty czegoś szukają?

-Gdzie mam wyrzucić kiepa?

-To bez znaczenia... tylko zgaś weź dobrze.

-Skiepuję na kocie. He, żart!

-No. Zakumałem.

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wracamy do pokoju. Po drodze mijamy mojego dziadka i jego gigantyczny, włosiem spowity bebzon. Aż dziw bierze, iż nie zapadł się, by stworzyć czarną dziurę. Na szczęście doskonale odróżniamy ową kulę od kota. Kleofas mówi "Źendobry" i nawet nie wiemy kiedy- znów znajdujemy się w ciepłych czterech ścianach, gdzie atomsfera jest kompletnie inna. Aczkolwiek myśli- dalej takie luuuuuuuuzowe.

Leżymy na łóżku. Z mozolnym i jednocześnie bardzo śmiesznym tempem upośledzonego Homo Erectus podnoszę się na chwilę i wstukuję dzięki pilotowi słowa "Zonderling-Sonderling" na ekran. Nie pomyliłem się, a mój kochany utwór rozbrzmiewa z tym swoim kurewsko łagodnym, kojącym ucho rytmem z zestawu stereo. Zachwycamy się. To jest tak... rozległe. Nie mam słów ludzie. Każdy osobny dźwięk, niczym człowiek- chce coś przekazać. Chce być zauważony, ale nie nachalnie. Twórco tego majstersztyku- wiem, iż pochodzisz z Holandii. Oj, nie może być to fakt bez znaczenia. Wysyłam Ci miłości promienie!

Kleofas zatraca się w Cevach, mówi mi o jakiejś plaży (ku jego zdziwieniu na ekranie też ukazuje się plaża). Coś tam jeszcze opisywał. Ja natomiast, już w pełni załadowany, jestem BYTEM ZEROWYM. Istnieniem, które nic w sobie nie ma, oprócz nicości. Pustką, która wchłonięta przez struktury niefizycznego łóżka zdaje się lewitować, czuć tempo biegu Ziemi. Jestem niczym światło wpadające w kroplę deszczu, by stworzyć tęczę- powidok rozlewający się po okolicznym powietrzu. Tylko że to powidok dotykowy. To takie uczucie, jakbyś czuł tylko troszeczkę całe te śmieszne "prawa fizyki" a 90% z nich złamał i po prostu BYŁ. Czujesz tę próżnię tak, jak swoje nogi na co dzień. Czujesz nic, jakby było naskórkiem, a dynamikę- jakby była gęsią skórką.

Głowę napełnia mi bardzo lekki w przyswojeniu... bardzo sympatyczne uczucie, że ja już nawet nie potrafię myśleć, tylko odbieram myśli tego otaczającego mnie świata- a są dobre. Naprawdę mnie lubią. Jestem satelitą. I to jest boskie, bo mimo nawału sygnałów, nie mogę ich ocenić- po prostu ich doświadczam. Najczystsza separacja. Jedyne uczucie, o jakim w tamtej chwili potrafiłem sobie przypomnieć, to bardzo szeroko pojęta MIŁOŚĆ zmieszana ze SZCZĘŚCIEM i DUMĄ.

 

 

Kolejna muzyka- chillstep. Jej kwieciste i pluszowe, acz treściwe pstryknięcia pozwalają Kleofasowi znów wpaść w półsen, a mnie- przeistaczać się w kołdrę.

BOOM! Mija mi gdzieś około 1,5 godziny, a wiem, że minął cały dzień. A wiem, że... spoglądam na stoper- och, no przecież- minęło 9 minut... (?)

-To jest nietypowe, że my... - rzekł Kleofas.

-Mówiłem, że deksssssomefofan tak ma.

-Ma tak.

-Oj ma.

-Ej, a wiesz, co jest... najśmieszniejsze?

-Że my jesteśmy CEVEM wszechświata?

-No, haha! Albo to, że piątek to łikendu początek, a ja już przeżyłem z pięć łikendów i powoli... mam dosyć.

-No stary! Ja... samo, to samo.

-A weź rozkmiń sobie telewizor... tych tam- na górze- oglądają sobie telewizję. Nie?

-Hahahaha!

-Oglądają coś w stylu "Trudne sprawy", choć nawet...

-"Trudne"? Chyba nigdy nie jedli kaszlaka...

-Hahaha. Ta psychoza mnie zabije!

-Jesteśmy świrem! Świrem! Czaisz?

-Hahaha! Oglądają telewizor dwie godziny! Dwie jebane godziny i więcej!

-Dziwne. Nie?

-Tak. Dziwne.

-Tak.

 

Znów chwilka uniesienia, spadamy sobie gdzieś w nicość, wtem zrywamy się równocześnie, tak jakby wynurzając się spod wody i biorąc bardzo soczysty łyk powietrza.

-Też miałeś sen, który nie był snem?

-Też czułeś, jak śpisz?!?!

-Taaaaaa! I wiedziałem, że się budzisz!

-Jaaaa! Ja też!

-Jak tam... masz już CEVY?

-No, dziwna twarz, która nawet nigdzie się nie znajdowała i takie tam zbyt szybko zmieniające się płomienie.

-A ja... cały czas miasta, tunele, detale! Stary, jeszcze był komputer, który srał- innymi komputerami. Ja w tym lecę.

-Że co, hehhehe?

-No.

-Okej. Skoro DXM tak wali, to matko bosko, jesteśmy gotowi na szałwię?

-Chciałbym.

-No...

Zapadamy w trans- ponownie. Budzę się szybciej niż Kleofas i słyszę jego pochrząkiwania. Pomyślałem, że śni mu się gwałt. Spoglądam na stoper- dwie godziny tripa minęły. Sekundy lecą.... tak strasznie powoli. Tak strasznie powoli. Ja nie patrzę na to, wolę nie.

 

Wtem przyjaciel znów ma zryw:

-Stary, kurwa, ile spałem?!

-Czas nie istnieje, ha!

-Ty też zwariowałeś?

-Dawno już. 

-Mów mi ile czasu, szybko!

-Kto wie, na pewno mniej niż 5 minut.

-Nie, to się nie działo. Ja tego nie przeżyłem, kurwa mać. To samo się przeżyło!

-No, ja tak mam na każdym deksie prawie... to że ten... zapomnij o tym, będzie łatwiej.

-Ale rozumiesz, że... [Kleofas łapie się za głowę]... rozumiesz, że... naprawdę, to wszystko się dzieje naprawdę, a się nie dzieje!

-Nie, nie ma prawdy. W tym nie ma prawdy. Nie szukaj.

-Nie myślę.

-Ja też... ale... nawet nie mogę!

-Ale wymyśl, co myśmy właściwie...

-[Klepię się w łeb] toż to bezradność... i na nic nam... toż to kurwa stary ja pierdolę... sorry stary, nie wiem nic.

-[Kleofas tak samo strzela sobie z placka w czoło] ty jeszcze nie zwariowałeś?

-Tak.

-Czyli?

-Zamknij się i leć synu, tego nie było.

-Zapaliłbym, ja muszę kurwa zapalić.

-A w sumie... lać mi się chce. Mam ciało, jest git!

-O, idziemy pod te krzaki?

-No.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Zakłądam buty, a wygląda to, jakbym na jednej nodze chciał sam siebie kopnąć w plecy. Kleofas zarzuca na siebie kurtkę, potem idziemy po jego zapierdalacze, które w zamyśleniu zostawił nie przed tymi drzwiami, co trzeba.

Idziemy. WSZYSTKO BRZMI. Moje podwórko huczy, wydaje dźwięki. Jedyne, co jestem w stanie widzieć wyraźnie (nawet kilkakrotnie wyraźniej niż na żywo) to wspaniały księżyc. I gwiazdy. Reszta świata.... nie ma znaczenia.

-Kleofas, a ty też czujesz...

-To jest takie samo szaleństwo jak na tamtej fazie....

-Tak. Właśnie.

-A też tak masz, że...

-... że my już tu byliśmy na sto procent?

-Tak! Ale jakim prawem?

-Czasu nie ma?

-No.

Idziemy pod garaż, podlewamy krzaki, mamy niezależnie od siebie te same przemyślenia, które kompan wyraża słowami:

-Stoję i leję, a w tym czasie trwająca kilkanaście dobrych rozkmin jedna rozkmina- ależ się spizgałem!

-Też czułeś, że tak kompletnie cię nie ma w tym gównianym kodeksie?

-Że kodeks to ja piszę.

-Aha. A jaki kodeks w ogóle?

-Nie wiem.

-No.

Kleofas odpala szluga, ja już dziękuję. Ciemność i cegły- jesteśmy w jakimś zupełnie kosmicznym miejscu. Nas tu nawet nie ma. Ale schiza. Myślałem, że tak naprawdę to jesteśmy zabłąkanymi duchami, które jakimś cudem zrozumiały nierealność przeżywanej projekcji i wziąwszy ją za sen powtarzany milion razy... nie miały nic przeciwko, by powtórzyć go po raz kolejny.

-My już znamy uczucie znania tego uczucia.- wyszeptał dumny Kleofas

-My już znamy szok przeżywania tego szoku...- odpadłem arogancko.

-Kurwa ziom, znamy powtarzalność tej samej powtarzalności!

-Ale przygoda! Ale przygoda!

-Wiem

-Stary, tripy samemu na deksie nijak się mają... dzięki ci, żeś jest!

-No ja myślę, haha!

-Myś...co takiego robisz?! HAHAHAH!

-Zapomniałem!

-Ej, na serio, cały czas ta dziwność, która jest jednocześnie wspomnieniem tamtej starej, jak i... nową, lepszą... ale i tak starą. Boże!

-No jakmyśmy tak się spizgali ziom?

-A weź mi nawet nie przypominaj...

Siadamy na jakiejś oszronionej płycie z pianki okrytej w metal. Nawet nie wiem, do czego to służy, a leży to za garażem od dawna. Kleofas pyta:

-Na czym siedzimy?

-Nie wiem, nie obchodzi mnie...

-Ha, genialna odpowiedź. Ale co to może być? Tak się zastanówmy...

-Ja wiem! To jest "takie coś"

-Okej.

Grozą napełnia mnie poziom własnej niewiedzy i nieokreśloność sytuacji, w której się znajduję, ale cały czas jestem pewien, że wszystko MUSI toczyć się tak, jak się toczy. Jesteśmy tylko filmem. Znów i znów... Nie czuję zimna, choć szron i para z ust pozwalają przypuszczać, że ciepło nie jest. Najzabawniejsze jest to, że prawie w ogóle nie czułem zimna. Było tylko "coś". Takie przyjemne.

Planujemy powrót do pokoju. Choć nie wiemy dokładnie po co, czujemy, że tak będzie lepiej. Działamy jak automaty zbyt świadome swoich chęci, by uznać je za realne. Przebrnąwszy przez ciemność i hałasy moich trzech kotów i psa, przestraszywszy się sposobu, w jaki nie jesteśmy w stanie ani chodzić, ani mówić poprawnym tempem i akcentem, czym prędzej ratujemy się czterema ścianami.

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------

Znów muzyczka i znów trans.

-Ej, gotowy na szok?- odzywam się, widząc, że zarówno ja, jak i kumpel, wstajemy.

-Dawaj.

[Pokazuję mu stoper, który mówi, że leżeliśmy tylko kilka minut, a cała faza to dopiero dwie godziny.]

-Kurwa. Ten stoper cały czas... nie robisz mnie w chuja?

-Nigdy, przyjacielu.

-W takim razie świat mnie zrobił w chuja. Coś ci miałem mówić...

-Że los nasz to sen... a sens to zrobić zeń LD? O kurwa, ale trafiłem! Czaj jaki cytat!

-Sen! Dzięki! Śniło mi się, jak byłem mały, że ludzie mi podawali ręce...

-Co?

-To było straszne.

Kleofas zaczyna swą opowieść, a trwa ona dobrych kilka minut, przy czym mnie zdaje się trwać całe moje (jego?) dzieciństwo, bo tak się utożsamiam. Mówi z niebywałą grozą w głosie.

-Byłem chory. I byłem u babci, miałem chyba wysoką gorączkę i coś takiego się stało, że nie mogłem zrozumieć, czy śnię, czy nie. Przez cały czas. Przychodzili jacyś ludzie z dziwnymi rękami i się ze mną witali. Te ręce były pogięte (...) [Znów mnóstwo detali, których za cholerę nie spamiętam]... I potem sytuacja się powtórzyła, bo znowu byłem chory i znowu ci ludzie... pokaż rękę [Kleofas bierze moją dłoń i jakoś tak dziwnie się ze mną wita]... tak robili... a ich ręce były... straszne... i żyłem w strachu, ja nie wiedziałem, o chuj chodzi.

 

-Wow, lepiej włączę dyk....faton i to nagram...- bełkoczę podekscytowany

[Po odpaleniu dyktafonu]

-Mów wszystko, co wiesz, że być może nie spamiętasz, a chcesz wiedzieć!- proponuję.

-Nic nie chcę, haha. Ale ja... pamiętam ten sen nawet na żywo... znaczy na trzeźwo. Haha. Że miałem ten... horror. Horror? Tak się nazywa coś strasznego, nie?

-Yyyy... tak.

-No to miałem horror pomieszany ze snem... z rzeczywistością!

-O kurwa, czy każdy miał jakąś schizę w dzieciństwie? Ja miałem powtarzający się sen, że wszystko było zgniatane i byłem tak jakby w ruchu, ale w miejscu. Od zawsze fan kinetyki, kurwa mać.

 

Momentalnie przypomina mi się tekst znanej piosenki:

When you feel my heat

Look into my eyes

It's where my demons hide

It's where my demons hide

Don't get too close

It's dark inside

It's where my demons hide

It's where my demons hide.

 

 

Kleofas dokańcza opowieść:

-Za każdym razem budziłem się spocony. To stało się regularnym snem, a po obudzeniu też miałem dziwną rękę...

-No... no... wszyscy mamy tę ukrytą schizę.

-Ale sęk w tym, żeby się jej wyzbyć...

-Zrozumieć ją bracie. Teraz się właśnie ujawniają.

-Hm?

-Teraz się pojawiają. Te demony nasze.

-No...

-Na tej fazie w każdym razie.

-No.

-Ja mówię słowa, to ja je wyrzucam właściwie z siebie. Po prostu wyrzucam, a nie mówię.

-Ja też właśnie.

 

Coś tam robimy. Tu pierwsza dziura w pamięci- nie opiszę co, bo w głowie pustka. Jest pewne osiemnastosekundowe nagranie w moim telefonie:

 

-Dobrze, że tego nie nagrałem!

-Co?

-Bo przecież nie jesteśmy mną.

-Co?!

-Jutro dopiero będziemy sobą.

-Co?

-Nic.

 

Kolejne nagranie:

-O stary, nie potrafię nie szeptać! A ty!

-Tak!

-Nie potrafisz?

-Ooooo, już potrafię- odzywa się Kleofas "normalnym" głosem i śmiejemy się nadekszonym, obłąkańczym, zrywanym chichotem przypominającym szelest liści, na które ktoś stawia kloca w lesie.

-Można się jebnąć w twarz i wszystko się zmieni! A tak w ogóle... przypominasz mi, że głaskaliśmy kota koło garażu, ale po chuj? Po co my tam... poszliśmy?

-Na fajkje?

-Nie, żeby było niefajnie. A było fajnie.

-Było nierealnie, tego nie ogarniesz!

-O stary, jakby ktoś nagrał zdekszony rap...

-Nie.

-O kurcze, świat się z nas śmieje... pozdro dla niewiernych!

Mija trzecia godzina fazy. Gdzieś pomiędzy ulotnymi stanami pół-snu jedna/trzecia-jawy dociera do nas, że apogeum minęło i bardzo nas to cieszy. Zadziwiająco luźno- jesteśmy na pół-DXM i choć zdolność normalnego myślenia powróciła, a język już nie brzmi jak diabelski młyn, cały czas rozumiemy dziwność otoczenia i samych siebie.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

-Idziemy usiąść na "takie coś"?

-Czemu nie?

Znów więc, wędrując ku garażowi, doświadczamy obłędu, obcości i paranoi, która jest jak najbardziej pozytywna, bo pod kontrolą i przykryta szczęsciem. Czujemy się coraz normalniej, a mózg nie ma nic przeciwko zaprzestaniu pracy. 

Spowici mrokiem spędzamy kilka minut w bardzo przyjemnym, czystym klimacie wsi. Przychodzą dwa z trzech kotów, jednego bierze kamrat, drugiego ja. Potem dołącza do nas pies i bardzo doceniam jego mądrość i uczucie, jakim mnie darzy. Nic nas nie obchodzi. Po prostu siedzimy i jest wesoło. Potem lejemy, wracamy do domu i w pokoju zbiera nam się na odpierdalanie- robię ósemki pałką policyjną. Wychodzą mi bosko. Uczę Kleofasa ósemek- ja uczyłem się ich z rok temu- na trzeźwo- dwie godziny, on załapał na deksie po 30 sekundach ^^

Potem skaczę jak debil, wiję się po podłodze i prostuję kończyny, wymachuję głową- byle ruch. Byle zabawa. Siadam na fotelu, z bijącym szybko sercem.  

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

-Chuj wie, czym to było- podsumowuję minioną fazę. Te kilka... chwil.

-A może my tylko patrzeliśmy na ekran i wszystko sobie wyobraziliśmy?

-Mam to samo... mówiłem, że wszechświat jest genialny, ale głupi?

Ostatnie nagranie (podpisałem je- przekaz dla potomnych):

-Ja, Damian ______ urodzony 28 marca 2017 roku [ech te daty, zawsze mi się myliły], deklaruję, że wziąłem HEIKSEM [Ech te związki chemiczne...]... no i Kleofas też... i chcieliśmy przekazać, że mówię osiemnaście sekund, a wszechświat przeminął.... Kleofas... yyyy... chcesz coś dodać?

-Tak.

-Zawarł wszystko w tym słowie. A ja chciałem przekazać, że... świat jest głupi, haha, kurwa, ale mamy śmiechu, że tu byliśmy. Gdzieś. A tam nie było nas... i chuj, ale zajebiście! Taki mózgojebacz, że normalnie Wacław (zmienione imię pewnego mojego koleżki konserwatysty) by się pomodlił teraz. Taki szok. Ziomeczki, nigdy nie wierzcie, jak ktoś mówi, że jesteście mierni... bo... jesteście wielcy i możecie... wszystko. Wystarczy tyko zjesć... monte. HEHE.

 

Brzmi śmiesznie. Aczkolwiek teraz najważniejsze- to nie puste słowa. Dokładnie tak się czuliśmy. Jakby hipokryzja zmieniła się miejscami z logiką. Fajnie- nie było nas, ale byliśmy. Taka bania.

Około godziny 20:30 raczymy się zejściem. Nie ma nawet mowy o tym, żeby Kleofas wsiadał na skuter, choćby i minęło jeszcze z pięć godzin. Początkowo myślałem, że zostanie na noc. On jednak chce do domu. Ja również go nie odwiozę, bo za chuja nie wsiadłbym za kółko. Mówię mamie, że jaraliśmy i pytam grzecznie, czy może odwieźć ziomeczka do domu. Adnotacja istotna- mama jest w miarę rozwiniętą osobą, a nie ma mnie w dupie :D Dlatego wie, że jaram. A dxm to chemik z apteki, więc przemilczałem. Niestety, jest w złym humorze. Początkowo nie robi specjalnej afery. Dopiero, potem kiedy wysiada Kleofas, dostaję opierdol, że mam syf w pokoju, haha. I takie tam błahostki. Dziękuję jej w duchu, że jest. A wam dziękuję za czytanie, ludzie.

Jazda samochodem była bardzo błoga. Obraz za oknem mglił się, jakbyśmy jechali 200 km/h, a nie 60-70. Siedziałem cicho z tyłu i myślałem o tym, co by tu porobić, skoro pewnie i tak nie będę mógł spać.

Ostatnie słowa w pokoju wypowiedziane do Kleofasa: Napiszę trip reporcik, myślisz, że mi się uda?

I tym oto sposobem dokończyłem.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
W porządku, co by tu dużo mówić.
Ocena: 
Doświadczenie: 
mirystycyna (5x); THC (~40x); kodeina (raz, nie dla mnie); DXM (19x); LSD (2x); Mix ziołowy (~20x); Efedryna (raz)
natura: 
Dawkowanie: 
Opisane w raporcie.

Odpowiedzi

Znowu Aksamit przywołujesz wspomnienia. To prawda, że DXM wspólnie prezentuje się z innej strony. Mnóstwo empatii, jeszcze więcej euforii, i nade wszystko totalna komunia wszystkim czego doświadczamy. Niezapomniane tripy. Na takie wędrówki patrze dziś bardziej krytycznie, ale na wspólne szusowanie mógłbym się jeszcze skusić. Ważne by był to ktoś możliwie bliski.

Jebać DXM, ale tylko w samotności.

Wszystkim ponadawałeś cudaczne imiona, a do swojego(być może) musiałeś się przyznać. Jakiś pospolity Damian między tymi wszystkimi Kleofasami. Dlaczego Damian a nie np Marcel? Noż...! ;)

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Z bliską osobą naprawdę sporo porozumienia. Zapomniałem dodać że na zejściu mieliśmy bardzo szczere i otwarte rozmowy. Miło tak raz na jakiś czas wspólnie pojechać na tym samym wózku z kimś, kto będzie ostoją. 

 

Hah, mój błąd, może przy następnym również samemu sobie nadam kryptonim :D

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media