thc po raz pierwszy (kozax)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
thc po raz pierwszy (kozax)
podobne
10.09.2007
Przyszedłem do szkoły o 7.00. Pod szkołą jak zawsze spotkałem kumpli i jak to bywa zatrzymałem się na papierosku. Do kumpla podszedł jakiś znajomy i poszliśmy przejść się nad pobliski kanał, gdyż na j. polski nam się zbytnio nie spieszyło. Gadu-gadu i rozmowa zaszła na zielsko i te sprawy. Mniej więcej od początku roku szkolnego myślałem, że fajnie by było sobie coś spalić, ale nigdy nie nadarzała się okazja... A że ten znajomy kumpla obracał się w tych kręgach, to się spytałem ile by chciał za zielsko. Powiedział, że zielska teraz nie załatwi, ale haszu może bym chciał. Odparłem, że może być, kumpel mi dorzucił parę złotych i umówiliśmy się na sztukę haszu.
Wrociliśmy na polski, po nim poszliśmy do kibelka spalić szluga, a ten koleś dzwoni do mnie i mówi że już ma. Ja myślałem że to potrwa z parę godzin, może więcej nawet, a tu kilkadziesiąt minut. Poszedłem pod wejście, odebrałem paczkę po szlugach wewnątrz której chowała się mroczna kostka... Poszedłem po kumpla, zgarnęliśmy jeszcze jednego który powiedział, że sie z nami przejdzie i pobeczy oraz drugiego, który miał akurat iść do sądu na rozprawę. Wybiliśmy ze szkoły, przeszliśmy się do kiosku w celu nabycia lufki, humory jak najbardziej pozytywne. Tylko kumpel, który poszedł z nami, ale nie palił rzucił tekstem - "ja cię nie będę później niósł po tym". Oczywiście go wyśmiałem.
Teraz należało poszukać dobrej miejscówy. Poszliśmy nad wspomniany kanał, gdzieś na schodkach jakichś rozrobiliśmy nasz hasz z tytoniem z LM'a (tak przy okazji, kumple wyważyli kostkę na więcej niż gram, a mi się teraz po większej wprawie wydaje też, że było to jakieś 1.3 grama). W każdym bądź razie wydało nam się, że miejscówa jest z lekka przypałowa, więc postanowiliśmy się skitrać maksymalnie. Przeszliśmy przez zajazd autobusowy, minęliśmy jakiś zakład, przed nami malowały się pola i krzewy przedmieścia, za nami był wielki płot, za nim zakład, a dalej miasto. Znalezliśmy jakąś wnękę w murze, schowaliśmy się od wiaterka, który wtedy wiał i wyciągnęliśmy nasz stuff.
Kumpel nabił lufę tematem. Dostałem ją jako pierwszy, chciałem rozpalić sam, ale litościwie mi ją rozpalono, więc wciągnąłem w siebie biały dym. Nauczony zawczasu, że trzeba potrzymać, przetrzymałem go jakiś czas w płucach, po czym wypuściłem i wyplułem dziwnie dużo ciekłej jak woda śliny. Kumple się zaśmiali potężnie, a ja oznajmiłem, że czuję to jakbym "palił przyprawę do mięsa" (zresztą po dziś dzień hasz i zielsko smakuje mi jak przyprawa do mięs...) co oczywiście zostało skwitowane śmiechem. Lufka krążyłą między mną i kolegą, a drugi kolega ją nam rozpalał. Było nawet fajnie. Po którymś z kolei buchu się roześmiałem, nie jakoś mocno, ale dosyć silnie. Kumpel od rozpalania się spytał, z czego to, a ja że się śmieję ze śmiechu. Drugi ziom, który też jarał skręcił się ze śmiechu, a ja roześmiałem się jeszcze bardziej, po czym wziąłem bucha. Ogólnie z tej lufki ściągnąłem z 6-8 buchów, nie pamiętam dokładnie... Przy tym ostatnim miałem, jakby to powiedzieć... suche i ciepłe płuca oraz gardło. Miałem dosyć, śmiech przeminął, a ja usiadłem na murku, mówiąc że już nie chcę więcej. Drugi jarający kumpel ściągnął jeszcze ze 2 buchy i też podziękował. Rozrobionego tematu zostało jeszcze na 1 nabicie lufy, ale po prostu nie byliśmy w stanie. W tym momencie nie czułem jeszcze niczego, tylko po prostu siedziałem na murku.
Kumpel co nie jarał poszedł się odlać, my trochę sobie poględzieliśmy, a gdy "sikacz" wrócił powiedział, że czas się zwijać do szkoły. Dziwnie szybko odwrócili się obydwaj i zaczęliśmy iść. Myśl o powrocie do szkoły wydała mi się troche niepokojąca, ale przecież nie będę siedział sam. Wstałem z murku, założyłem plecak na ramię i ruszyłem za nimi.
I tu się zaczyna mój trip.
Po może trzech krokach, ni z tego ni z owego ogarnęła mnie dosyć mocna psychodela. Nie spodziewałem się czegoś takiego, myślałem że stan po THC jest jak po alkoholu, a jest inaczej. Otóż postrzegałem świat normalnie, a nagle wszystko zaczęło zostawiać ślady. Jeżeli ktoś kojarzy nowe odsłony gier samochodowych, to kojarzy takie rozmycia ekranu przy dużych prędkościach. Właśnie tak zacząłem widzieć świat. Spojrzałem na kumpla, który szedł powoooli i zostawiał za sobą w powietrzu ślad, spojrzałem na drugiego - tak samo. Ruszyłem głową i wszystko znormalniało, lecz po chwili nawróciło i teraz krawężnik zostawiał za sobą wstęgę. Jeszcze popatrzyłem na swoja rękę przed sobą - ruszałem nią przed sobą, a ona przesuwała się tak miękko w powietrzu i też zostawiała ślad. W tym samym momencie nogi od kolan w dół miałem takie jakby niewyraźne, nie powiem że cieżkie, ale raczej niestabilne. Myślałem, że oszalałem. To była pierwsza i najprostsza myśł jaką miałem. Uświadomiłem sobie, że gdybym się skupił na czymś wszystko by znormalniało i faktycznie, gdy się koncentrowałem na przykład na kałuży, świat normalniał na 3-4 sekundy, po czym to traciłem i znowu miałem slow-motion przed oczami... Bałem się nie na żarty. Spojrzałem na kumpli, którzy szli i gadali o czymś, powiedziałem do nich ze zdziwieniem "ja płynę, jestem w matrixie" co, jak dobrze sądzicie, skwitowali śmiechem. Ale mi nie było wtedy do śmiechu...
Gorsze miało dopiero przyjść. Gdy tak szliśmy ulicą, a ja zerkałem to na krawężnik, to na rozmywających się kumpli, zacząłem postrzegać świat jako zamknięte pomieszczenie. Trudno to opisać, ale wrażenie było, jakbym znajdował się w sześcianie, a wszystko co znajdowało się dalej o 5 metrów ode mnie było tapetą, sufitem, wykładziną. Głosy kumpli odbijały się echem od niewidzialnych ścian, tylko potęgując to uczucie. Coraz bardziej myślałem, że oszalałem, że nie zajaram nigdy więcej, że kumple specjalnie mnie upalili i się śmieją ze mnie... Po krótkiej chwili zaczęli mnie zagadywać, ale ja się nie odzywałem, patrzyłem w dół i od czasu do czasu mówiłem "nie wkręcajcie mnie".
Wyszliśmy na zajazd autobusowy, gdzi prosto w twarz wiał mi mocny wiatr, który otrzeźwił moją świadomość. Powiedziałem do kumpli, że się zajebałem ostro, ale oni odpowiedzieli, że dobrze wyglądam. Faktycznie jak szliśmy pod ten wiatr to prawie się nie filmowałem, ale wystarczyło skręcić do szkoły, a faza dosyć szybko wróciła. Droga do szkoły trwała w mojej głowie jakieś pół godziny, faktycznie zajmuje ona pięć minut. Podczas niej miałem same złe myśli, ale najciekawsze się działo dopiero w szkole.
Pod klasę dotarłem całkiem normalnie, tylko unikałem wzroku innych, bo nie chciałem, aby coś się wydało. Pod klasą było gorzej. Stanąłem pod ścianą naprzeciwko jednej z dwóch długich ławek, gdyż miejsca były pozajmowane, oparłem się o ścianę, a zimową kurtkę trzymałem pod pachą. Gdy tak stałem miałem najciekawsze z perspektywy czasu doznania. Po pierwsze słuch: słyszałem każdego na całym korytarzu, każdy głos, kazdy śmiech i krzyk. Efekt taki czasami bywa w horrorach, gdy puszczają wiele głosów naraz. Po drugie, chyba troche mi się rwał film, gdyż tę część nie za dobrze pamiętam: otóż "osuwałem się po ścianie", tak się czułem, jakbym osuwał się w bok, przy czym kurtka zsuwała mi się z rąk i co chwilę musiałem ją poprawiać. Musiałem też się co chwilę prostować. Przynajmniej tak mi się wydaje... Jednakże przypominam, że nikt na mnie palcem nie pokazywał, ani się nie śmiał (chyba to nie ze mnie były te śmiechy) więc nie wiem jak to wyglądało ze strony, ale tak to czułem.
Potem wszedłem do klasy, odpaliłem CS'a, ale celowanie do botów strasznie mi nie szło, więc wyłączyłem grę. Miałem sucho w ustach, więc wziąłem plecak i po prostu wyszedłem z klasy. Zacząłem łazić po całej szkole, szukać otwartego kibla, żeby wypić choć trochę wody z kranu, jednakże wszystkie były pozamykane. Wietrzyłem w powietrzu jakiś spisek. Wyszedłem ze szkoły i poszedłem nad kanał, usiadłem na jakimś murku, ustawiłem się twarzą pod wiatr i tak siedziałem. Dopiero wtedy się odprężyłem i poczułem dość dobrze. Odpocząłem tak jakiś czas i wróciłem do szkoły. Wtedy, o zgrozo natknąłem się na moją wychowawczynię (spisek jak nic) której naściemniałem, starając się nie patrzeć jej w oczy (potem gadała, że miałem coś na sumieniu dlatego nie patrzyłem, a chciałem, żeby nie zobaczyła czerwonych gał) po czym odprawiła mnie do klasy. Wszedłem ponoć blady do klasy i osunąłem się na krześle, nauczycielka zaś chciała mnie wysłać do pielęgniarki, ale powiedziałem, że nic mi nie jest.
Dotrwałem jakoś do końca lekcji, wyszedłem ze szkoły, a tu dzwoni rodzicielka, że mam przyjść po nią do pracy, da mi kasę i pójdzie na wywiadówkę (sic!). Znowu mi się zaczął wkręcać zły film, ale się ogarnąłem i poszedłem do jej biura. Po drodze spostrzegłem, że trzęsą mi się ręce, ale olałem to, jak się okazało miało to znaczenie, gdyż mamusia chciała , abym jej zrobił pare zdjęć na tle jakiegoś budynku czy czegoś (po wywołaniu filmu (no co? stara lustrzanka) okazało się, że zdjecia są dziwnie rozmazane)... Doczłapałem jakoś do PKSu, doczekałem się autobusu, klapłem gdzieś z tyłu, słuchawki w uszy i chyba zasnąłem. Wiem, że jechało się całkiem fajnie. Po wyjściu z autobusu przypałów już nie było - no tylko zła mama po wywiadówce, bo cały dzień miałem prawie opuszczony.
Co do długości zmuły, trwała ona 4-5 godzin, a efekty były odczuwalne do 7 godzin po zjaraniu.
Co po tym? Już ktoś tu pisał o "flashbackach". Przez następne 2-3 dni miałem parę razy takie "flashbacki". Raz w przejściu, gdzie było dużo ludzi miałem ten natłok głosów i dwa razy w szkole miałem przez kilka sekund rozmazany obraz...
To doświadczenie popchnęło mnie do rozmyślań nad złożonością ludzkiej psychiki. Nad tym jak niewielka ilość jakiejś substancji potrafi zmienić nasze postrzeganie śwata. Takie rozmyślania doprowadziły po pewnym czasie do przekonania o odrebności mojej psychiki, mojego ja, od ciała... Nie wiem jak to okreslić, ale czułem, że się znajduję wewnątrz tego ciała, ale nie jestem z nim za bardzo związany. Graniczyło to z drobnym szaleństwem, ale po tym minęło.
Podsumowanie:
Nigdy nie myślałem że mam słabą psychikę. Nadal tak nie uważam. Jednak jestem pewien, że osoba nieprzygotowana na psychodeliczne doświadczenie z THC może mocno od niego oberwać. Na pewno też przesadziłem z ilością na pierwszy raz.... Teraz gdy wiem czego się spodziewać po jaraniu, potrafię czerpać z niego przyjemność i smakować różne "filmacje", lecz wtedy było to wyjątkowo złe przeżycie. Po pierwszym razie nie paliłem THC chyba ze 2-3 miesiące. Ale teraz zdarza się to częściej i nie czuje się uzależniony. W takim samym stopniu jak nie czuje się uzależniony od alkoholu czy papierosów. To tylko przyjemność, gdy potrafi się z tego odpowiednio korzystać.
- 35002 odsłony
Odpowiedzi
HMM
Z thc to jest tak ze jaki masz nastroj to najczesciej masz taki "haj"
wiec to ze miales jakies zle doswiadczenia to wynika raczej z nastawienia i wydaje mi sie ze za duzo spaliles na 1 raz i to zamiast zaczac od weedu to odrazu hasz a to jest wyzsza szkola jazdy ;p ja pale okazjonalnie trawe od okolo 3-4 lat jest miz tym dobrze nie schizuje itp."jak masz burzyc to nie pij schizowac to nie pal" ;)
Haile Selassie say ah one respect for every man
No care dey race, no care dey colour nor di religion
Hem..
Thc w dużych ilościach\stęrzeniu rzeczywiście shizuje.. Ja po paleniu mocne shizy miałem z 2 razy w życiu a pale już troszke.. Też dużo zależy od nastroju bo ja shizy miałem najczęściej jak wracałem zjarany sam w nocy do domu..
,,a mi się teraz po większej wprawie wydaje też, że było to jakieś 1.3 grama)'' ,, Rozrobionego tematu zostało jeszcze na 1 nabicie lufy'' Tak dużo tematu tylko na dwie lufki a z jednej wziełeś tylko 6 buszków?? Jakie macie lufki jakie macie płuca:D
jointman
o kurde :D Ja to zaczynałem
o kurde :D Ja to zaczynałem od baki :P ale za pierwszym razem miałem tak samo jak ty :P rozmazany obraz xD
teraz tylko hillout :P
muszę przyznać, że jesteś hardkorem :) nie baka, a hasz i do szkoły xP Respect :P
Skunek
:D
Ta obawa przed tym że się zwariowało to okropne uczucie też tego doświadczyłem, Duży błąd jaki popełniłeś to że poszedłeś do domu, mogłeś posłuchać muzy i pogadać z kumnplami a było by cieplej :)
Będzie nauczka dla co chcą się zajarać na lekcje :P
... bedą z ciebie ludzie ; p
... bedą z ciebie ludzie ; p
pozdro i świadomych eksploracji.
chyba już teraz pozostanie
chyba już teraz pozostanie oczywiste że zjarać się i iść do szkoły to idiotyczny pomysł, już lepiej najebany pójść...
bez przesady. może dla osoby,
bez przesady. może dla osoby, która jest początkująca lub w ogóle nigdy nie paliła, perspektywa siedzenia zbakanym w szkole może nie być najlepsza, ale jeśli ktoś pali dłużej a schizy i odpały, towarzyszące zwykle początkom ma za sobą, to raczej nie widzę przeciwskazań. dla mnie taka lekcja jest już raczej stracona, bo ciężko się na czymkolwiek skoncentrować, ale wysiedzieć wysiedzę. i już osobiście wolę się zjarać przed lekcjami niż najebać.
a raport świetnie napisany. aż zatęskniłam za tą nutą psychodeli z początków palenia.
___________________________
'And you know I'm fine
but I hear those voices at night'
Ahh
Aż mi się przypomniały czasy liceum i również bycie kilka razy pod wpływem:) Ja wspominam to dobrze, oprócz 2 durnych faz. Chociaż patrząc z perspektywy czasu było to głupie i mogło wtedy sprowadzić duży przypał w sumie za nic...
A co do np. 'zjazdu po ścianie' czyli tego efektu - wspominam coś bardzo podobnego.
uprawiam densing