objawienie
detale
objawienie
podobne
Wprowadzenie
Była druga połowa lipca, idealny czas na zbiory. Całe tony pełnych opium makówek, rosnących na czeskich polach... Wystarczyło tylko po nie pojechać. Wszystko już było gotowe, plan był prosty: wraz z dwiema innymi osobami przejeżdżamy samochodem przez Polsko-Czeską granicę, znajdujemy pole, zbieramy tyle makówek ile damy radę, po czym wracamy. Plan niestety nie wypalił. Dosyć późno dotarliśmy do Czech, nie znaleźliśmy żadnych pól, a nikt z okolicznych mieszkańców nawet nie słyszał, by w pobliży rosły jakieś maki. Moich towarzyszy podróży, czas niestety naglił i musieli wracać. Ja jednak postanowiłem zostać, nie po to przejechałem przez pół Polski, żeby odjechać z niczym. Pożegnaliśmy się przy granicy. Zostałem sam, mając jedynie plecak, pustą torbę i pozytywne nastawienie (które było prawdopodobnie w dużej części wynikiem przyjętego wcześniej acetylowanego opium, zebranego ze znalezionych po drodze maków peoniowych). W obliczu nowej sytuacji, plan musiał zostać zmodyfikowany, wyglądał on teraz następująco: Jadę autostopem w kierunku Pragi, po drodze znajduję pole, zbieram tyle makówek ile mi się zmieści do torby, wracam do granicy na stopa, a dalej busami/pociągami do domu. Zadzwoniłem jeszcze do rodziców, że wyjazd z kolegą nad jezioro (taka była oficjalna wersja dla nich) trochę się przedłuży, po czym zadzwoniłem do do koleżanki, że niestety nie dam rady wziąć z nią nazajurz 4-acO-DMT, którego roztwór wodny znajdował się w moim plecaku, trochę mi było głupio z tego powodu, bo wiedziałem, że długo na to czekała. I tu pojawił się pewien problem. Nie bardzo wiedziałem co zrobić z 4-acO-DMT, przecież zbyt długo nie może tak leżeć, a było tego aż 66mg, szkoda by było, gdyby się zmarnowało. Nawet próbowałem to odsprzedać moim kompanom, gdy się żegnaliśmy, początkowo byli zainteresowani kupnem, ostatecznie jednak zrezygnowali. Do planu musiałem dodać jeszcze jeden punkt: utrzymany w szamańskim klimacie trip.
21:30
Była już noc, nie było ciemno, księżyc świecił dosyć jasno, a ja znajdowałem się gdzieś między jedną, a drugą Czeską wioską. Działanie przyjętego wcześniej opioidu ustało już całkowicie. Daleko na stopa nie zajechałem, właściwie to więcej przeszedłem piszo, oddaliłem się zaledwie jakieś 15km od granicy. "No nic, może jutro pójdzie mi lepiej?" - pomyślałem. "Czas zrealizować nowododany punkt mojego programu". Idąc dalej ulicą, zacząłem wypatrywać odpowiedniego miejsca na tripa. Gdy w końcu, po kilkunastu minutach marszu zobaczyłem niewielki lasek, uznałem, że zrobię to właśnie tam. Prowadził do niego niewielki mostek. Lasek pasował idealnie do wymyślonej kilka godzin wcześniej, szamańskiej koncepcji. Drzewa w środku były jeszcze młode, ziemia goła, lekko wilgotna, niestety nie było tam miękkiego mchu, który miałem w wyobrażeniach. Musiałem się zadowalić tym co jest. Usiadłem. Z nazbieranych drobnych patyczków rozpaliłem ognisko, które po pewnym czasie było już całkiem spore. Noc. Las. Ogień. Tańczące w jego blasku cienie. Klimat był idealny
22:10 (Start)
Jako że chciałem mieć konkretnego tripa (takie właśnie lubię najbardziej), postanowiłem przyjąć tryptaminę domięśniowo. Jednak dawka 66mg tą drogą, trochę mnie przerażała. Podzieliłem roztwór na 2 równe części. Połowę wstrzyknąłem sobie w udo, starając się zachować wszelkie możliwe jak na te warunki zasady sterylności i higieny, a drugą połowę rozrobiłem z wodą i wypiłem. Działanie zaczęło się po kilku minutach. Momentalnie pożałowałem decyzji o przyjęciu psychodelika o tej porze i w takim miejscu. Nagle zdałem sobie sprawę, że każda roślina, która rośnie obok, obserwuje mnie. Każda z nich, zyskała nagle w moim wyobrażeniu duszę. Wiedziałem, że to nieprawda, ale nie mogłem odpędzić się od tej myśli. Czułem się osaczony przez dziesiątki patrzących na mnie roślin, były strasznie dziwne, nie wiedziałem jakie mają zamiary, czy są dobra, czy złe i czy przypadkiem nie pragną mnie zniszczyć psychicznie. Ogarnął mnie strach. Bojąc się nasilenia negatywnych efektów w momencie gdy część przyjęta doustnie również zacznie działać, zacząłem sobie wkładać palce do gardła, próbując wywołać wymioty, jednakże bezskutecznie, mimo usilnych prób nie byłem w stanie spowodować odruchu wymiotnego. Pospiesznie zabrałem swoje rzeczy, upewniając się, czy aby na pewno wszystko wziąłem i już miałem się stamtąd wynosić, ale zdałem sobie sprawę, że nie mogę przecież zostawić tak po prostu słabo zabezpieczonego ogniska w lesie. Zgasiłem je, przysypałem ziemią i dosyć szybkim krokiem ruszyłem szukać wyjścia z tego koszmaru. Po drodze towarzyrzył mi przerażający wzrok kolejnych, napotkanych roślin. W głowie krążyły nieprzyjemne, męczące myśli. Marzyłem tylko, żeby w końcu się stąd wydostać. To nie było takie proste. Nie mogłem odnaleźć żadnej drogi, miałem wrażenie, że zostałem zamknięty w tym lesie i że już stąd nie wyjdę. Błąkałem się przez krótki czas, choć w moim subiektywnym odczuciu, trwało to dosyć długo, aż w końcu odnalazłem znajomą scieżkę. Zacząłem nią iść, a gdy doszedłem do metalowego mostku, który znajdował się zaraz przy wejściu do lasku, poczułem ogromną ulgę. Gdy tylko po nim przeszedłem na drugą stronę, cały ciężar spadł mi nagle z serca. Znowu byłem na otwartym terenie, poczułem się swobodnie, lekko. To było jak wyjście w piekła, tak po prostu zostawiłem bad tripa gdzieś tam, między drzewami. Ruszyłem w stronę ulicy i wtedy zaatakowało mnie coś zupełnie innego. Sumienie. Gdzie teraz pójdę? Będę kontynuował wyprawę po maki? Będę dalej ćpał, niszcząc siebie, ukrywając to przed otoczeniem i okłamując rodzinę, narażając rodziców na potworną traumę w przypadku gdyby mnie kiedyś z tym nakryli? Wyrzuty sumienia, zaatakowały mnie z ogromną siłą, nie mogłem ich znieść. Gdy doszedłem do ulicy powiedziałem sobie "nie!", po czym ruszyłem z powrotem w stronę czesko-polskiej granicy, z postanowieniem aby raz na zawsze rzucić narkotyki. Dopiero teraz poczułem pełną ulgę i radość.
Szedłem ulicą, w blasku księżyca. Na mojej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Wszystkie negatywne uczucia zniknęły, a ja byłem pełen euforii i błogości. Czułem się jak nowy, odmieniony człowiek. Miałem naprawdę szczere postanowienie skończenia z opioidami. Wokół mnie, migotało delikatnym blaskiem tysiące miniaturowych, przyjemnych dla oczu światełek. Otoczenie niczym kameleon zmieniało barwy, tak jakby gdzieś wysoko nade mną, wisiały jakieś wielkie żarówki i ktoś co chwila zapalał inną, Najpierw zieloną, za chwilę z płynnym przejściem między nimi fioletową, a potem jeszcze inną. Powierzchnia ulicy była pokryta delikatynmi fraktalnymi wzorkami, a obraz przed oczami falował. Sposób w jaki postrzegałem świat i uczucia które mi wtedy towarzyszyły, w jakiś sposób dosyć mocno kojarzyły mi się ze świadomym śnieniem, czułem się jakbym był w świadomym śnie. Efeky z każdą minutą się nasilały, część przyjęta doustnie zaczynała wnosić coraz większy wkład do tripa, byłem szczęśliwy, że nie udało mi się wcześniej jej zwrócić. Dobry nastrój towarzyszył mi przez całą tę drogę, zaledwie jeden jedyny raz pojawiła się w mojej głowie negatywna myśl. Zacząłem się martwić, czy taka dawka nie spowodowała jakiegoś silnego, niebezpiecznego dla zdrowia skoku ciśnienia (oczami wyobraźni zobaczyłem jak aorta w pewnej chwili nie wytrzymuje go i po prostu pęka, a krew rozlewa się do środka). Dotknąłem ręką lewej strony klatki piersiowej. Serce faktycznie biło szybko, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że po psychodelikach wszystko wyolbrzymiam i na pewno nic złego się nie dzieje, zresztą w porównaniu z tym co miałem po dożylnym przyjęciu 25mg 4-ho-meta, teraz serce biło wręcz spokojnie. Wtedy przez ponad tydzień po tripie czułem jeszcze podczas wysiłku fizycznego kłucie w klatce piersiowej. Uspokoiłem się i ucieszyłem, bo zdałem sobie sprawę, że mogę osiągnąć aż tak silne efekty bez większego obciążania organizmu. Ulica była mało ruchliwa, ale doskonale rozumiałem, że mimo wszystko muszę na siebie uważać. Cały czas pilnowałem, by iść lewą stroną jezdni (czasami ściągało mnie na środek), a gdy nadjeżdżał jakiś samochód, to już w ogóle schodziłem na pobocze i zatrzymywałem się na chwilę.
ok. 22:50 (T+40) [ciężko dokładnie określić, bo straciłem rachubę czasu]
Długa droga, którą przebyłem już mnie trochę zmęczyła. Zacząłem szukać jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym odpocząć. Moim oczom ukazał się niewielki, drewniany przystanek autobusowy. Czegoś takiego właśnie mi było trzeba, wszedłem do środka i położyłem się na jednej z ławek, biorąc sobie plecak pod głowę. Rzeczy, które wydarzyły się przez następną godzinę, zmieniły mnie już na zawsze i choć większości z nich nie pamiętam, to najważniejszej chwili z tego tripa nie zapomnę do końca życia.
4-acO-DMT powoli osiągało pełnię mocy, o ile już jej nie osiągnęło. Myśli w mojej głowie stały się wyjątkowo dziwne i abstrakcyjne. Rzeczywistość była już całkowicie wykrzywiona przez działanie psychodelika. Zacząłem się zastanawiać: "Po co ja w ogóle biorę opioidy? Czy one tak naprawdę dają jakąś euforię i szczęście? W ogóle co ja tak naprawdę odczuwam po ich zażyciu?" Nie potrafiłem sobie w ogóle przypomnieć tego stanu, a fakt że jestem uzależniony od tych substancji, wydał mi się wręcz niedorzeczny. Kompletnie zapomniałem o profilu ich działania, w tym momencie znałem go jedynie w teorii. W głowie, cały czas przewijały się w tej chwili motywy maku, makówek, pola makowego, torby wypełnionej makówkami itp.
Obok przystanku, nagle przejechał samochód. "Czy on się zatrzymał? Co jeśli to policja, która tu wejdzie, zobaczy że jestem naćpany i mnie zgarnie? Co wtedy zrobię? Czy on już odjechał, czy na pewno?" - podobne myśli miałem, za każdym razem, gdy przejeżdżało obok jakieś auto, tyle szczęścia, że ruch był niewielki.
Oczami wyobraźni zobaczyłem jak już wracam do domu z torbą pełną makówek. Znajdowałem się w miejscu, w którym przebywałem w tej chwili również w rzeczywistości, czyli wewnątrz przystanku. Chwilę później, widziałem już jak jadę na tylnym siedzeni jakiegoś dużego samochodu (wciąż znajdując się po czeskiej stronie). "Zgarnęli mnie i gdzieś wiozą, ale na pewno mnie wypuszczą, przecież nie zrobiłem nic złego, to wszystko wyłącznie na użytek własny, przecież mam prawo do tego, mogę robić ze sobą co chcę, mam prawo do wolności, powinienem mieć takie prawo, to przecież takie logiczne, a oni na pewno doskonale to rozumieją! Tak przecież powinno być!" W tym momencie ta cała wyprawa wydała mi się strasznie ryzykowna, kary (przynajmniej w Polsce) za posiadanie takich ilości narkotyków nie są małe. Rzecz jasna, przez cały zdawałem sobie z tego sprawę, że ta sytuacja ma miejsce jedynie w mojej wyobraźni.
Jakiś czas później, w pewnej odległości od przystanku usłyszałem głosy ludzi, miałem wrażenie, że muszą tam stać minimum 3 osoby. Ubzdurałem sobie, że jest wysoce prawdopodobne, że jeśli tu przyjdą, to mnie zabiją. Miałem wielką nadzieję, że za chwilę sobie pójdą i całe szczęście tak się stało.
OBJAWIENIE
Leżałem tak sobie na przystanku i zagłębiałem się w swoje dziwne psychodeliczne myśli. Wtedy nastąpiło TO. W bardzo silny sposób zacząłem odczuwać obecność jakiejś potężnej itoty. Nie widziałem jej, nie słyszałem, nie postrzegałem jej żadnym z 5 zmysłow, ale niesamowicie wyraźnie czułem że jest, do tego stopnia wyraźnie, że byłem absolutnie pewny, że to coś więcej niż tylko efekt działania psychodelika. Owa Istota nie znajdowała się w jakimś jednym konkretnym miejscu, była wszędzie, wypełniała całą dostępną przestrzeń. Emanowała od niej przeogromna, wręcz niewyobrażalna miłość. Cieżko sobie nawet wyobrazić, a tym bardziej wyrazić słowami, że ktokolwiek może aż tak mocno kochać. Nawet najsilniejsza miłość, jakiej doświadczyłem kiedykolwiek, nie była nawet 1/1000 tej miłości. To było coś absolutnie niezwykłego, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Ze wszystkich oznak obecności owej istoty, najwyraźniej czułem właśnie tę miłość, która skierowana była do wszystkich żywych istot tego wszechświata, w tym do mnie. Sama możliwość odczuwania tej niesamowitej miłości, wprowadziła mnie w stan absolutnego szczęścia. To był najszczęśliwszy moment, jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczyłem, nigdy nie czułem się tak dobrze jak wtedy. Uczucie zakochania ze wzajemnością do dziewczyny, czy stan po opioidach, nie mogły się nawet w niewielkiej części równać szczęściu i błogostanowi, jaki czułem wtedy. Nie potrzebowałem już nic więcej, nie mogłem o niczym innym nawet myśleć, cała moja uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na odczuwaniu tego niezwykłego i potężnego uczucia, najchętniej to trwałbym w tej chwili już całą wieczność, oddałbym za to absolutnie wszystko. Doświadczyłem wtedy chyba szczytu szczęścia, jakie może odczuwać istota żywa. To było jak prawdziwe oświecenie, absolutna nirvana. Nie miałem żadnych wątpliwości co do tego kim była owa istota. Dane mi było odczuć obecność samego Boga, to od niego emanowało ta potężna miłość, ON BYŁ TĄ MIŁOŚCIĄ. Dane mi było doświadczyć czegoś, czego mało kto może doświadczyć za życia. Trwałem w tym stanie przez jakiś czas, nie robiłem nic więcej, po prostu trwałem, to było jedyne czego pragnąłem. Móc odczuwać tę miłość - to było wszystko czego potrzebowałem, nic więcej. W pewnym momencie kontakt z Nim został nagle zerwany. Nie byłem rozgoryczony z tego powodu, wciąż napełniało mnie szczęście, że dane mi było przeżyć coś takiego chociażby przez ten krótki czas, czułem ogromną wdzięczność za to, że pozwolił mi poczuć swoją obecność, czułem się także niesamowicie wyróżniony. Czy to była odpowiedź, na wielokrotne prośby do Niego, aby dał mi jakiś znak, że On istnieje? Muszę przyznać, że przed tym wydarzeniem byłem agnostykiem, a prawdopodobieństwo tego, że Bóg istnieje oceniałem na ok. 30%, zawsze chciałem móc być pewny tego, czy On jest, czy go nie ma. Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości.
23:50 (T +1:40)
Zacząłem powoli wracać do normalnego świata. Wpadło mi do głowy pewne przemyślenie na temat seksu. Sposób w jaki traktuje ten temat większość religii świata, wydał mi się absolutnie dziwny, wręcz absurdalny. Przecież seks to zamysł Boga, czynność mająca na celu dawanie życia, a więc pomnażanie ilości istot, które Stwórca może obdarzyć swoją ogromną miłością. W tym kontekście, postrzeganie go w kategorii grzechu, było dla mnie czymś niedorzecznym. Otworzyłem plecak i włożyłem do niego głęboko rękę, aby wyciągnąć telefon. Ciekawe ile czasu minęło? Włączyłem go. Ekran się delikatnie wyginał i zmieniał kolory. Zegar wskazywał godz. 23:52. TO NIEMOŻLIWE! W tym momencie w głowie pojawił mi się solidny mindfuck. TO NIEMOŻLIWE! Byłem pewny, że szczytowa część tripa, trwała co najmniej 6-7 godzin, a teraz jest już ok. 5:00 nad ranem. Potrzebowałem solidnych kilku minut, żeby w to uwierzyć, co chwila spoglądając przy tym z niedowierzaniem na ekran telefonu. To WSZYSTKO trwało tylko godzinę!? Jak to w ogóle możliwe!? Wracałem już do normalności, chciałem już do niej wrócić, najważniejsza część tripa już się skończyła, trzeba było wracać. Leżałem i czekałem aż wytrzeźwieje. Przez chwilę czułem się już niemal całkowicie normalnie, ale potem następował nawrót efektów, wywołanych przez 4-aCO-DMT, i tak na zmianę - przez ok. pół godziny. Nie wiedziałem, gdzie jestem (nie byłem pewny, czy dobrze poszedłem), wyszedłem przed przystanek, na którym była mapa, ale w tym momencie nie potrafiłem jeszcze poprawnie jej zinterpretować. Wróciłem na ławkę i czekałem. Czekałem. Czekałem. Chciałem, żeby był już ranek, było mi strasznie zimno i byłem bardzo głodny i zmęczony. Oczekiwanie trwało całą wieczność. Gdy wreszcie trochę wytrzeźwiałem, jeszcze raz spojrzałem na mapę. Jest dobrze, nigdzie nie zboczyłem, byłem na drodze do Cieszyna. Dotrało też do mnie to, jak niezwykłą rzecz właśnie przeżyłem, to wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
Gdy wyszły pierwsze promyki słońca, od razu wyszedłem na zewnątrz, żeby się choć trochę ogrzać. Słońce co chwila chowało się za chmurami, a wtedy przychodził nieprzyjemny powiew zimnego powietrza, ale i tak było już dużo cieplej niż w nocy. Efekty działania 4-aCO-DMT już się skończyły, lub były już tylko bardzo subtelne. Drogą zaczęły jeździć pierwsze samochody. Od razu zacząłem machać ręką, w nadzei że ktoś się zatrzyma. Po ok. 20 minutach oczekiwania, zatrzymał się samochód. Na moje szczęście, kierowca-Czech, jechał w kierunku Cieszyna i chętnie zabrał mnie ze sobą. Cieszyłem się, że jestem już w drodze do domu. Wracałem szczęśliwy i bardzo podbudowany doświadczeniem, które przeżyłem. W Cieszynie znalazłem busa, który odjeżdżał za 5 minut do Krakowa, a gdy tylko tam dojechałem, od razu wsiadłem do autobusu, który to akurat odjeżdżał za 3 minuty w moje strony. Po drodze zjadłem jeszcze pizze i wróciłem do domu.
Minął ponad rok od tych wydarzeń. Czy coś się we mnie zmieniło? To przeżycie zmieniło bardzo dużo w moim życiu i w tym kim jestem. Wiara w Boga pozostała. Teraz mam już pewność, że On istnieje. Od tamtego czasu, poczułem ogromne pragnienie czynienia dobra, staram się być jak najlepszym człowiekiem, pomagać innym, wyrzucić z siebie całe zło, nienawiść, chęć zemsty. Wiem, że to niemożliwe, ale pragnę przynajmniej w niewielkim ułamku zbliżyć się do takiego stopnia miłości, jaką On obdarza wszystkie istoty. Nie zawsze mi to wychodzi, ale dążę do tego. Co do mojego uzależnienia, tu niestety poległem. Na pewien czas rzuciłem opioidy, jak i wszelkie inne narkotyki, jednak przegrałem tę walkę. Wróciłem do tego, to było silniejsze ode mnie. Może kiedyś uda mi się z tym skończyć? Wy, czytający ten trip raport możecie mi nie wierzyć i sądzić, że to wszystko to tylko wytwór mojego umysłu, ale ja jestem absolutnie pewny tego co doświadczyłem.
- 26365 odsłon
Odpowiedzi
Oooo, ja Ci wierzę. Wierzę,
Oooo, ja Ci wierzę. Wierzę, bo też go spotkałem, w jego pełnej świetlistości. Tyle tylko, że dość szybko pogodziłem się z tym, że to kolejny wytwór naćpanego umysłu, co nie zmienia faktu, że było to najwspanialsze doświadczenie w moim życiu. Gratuluję, raport, nawet jakby nie było w nim oświecenia, na piątkę.
Dziękuję.
Dziękuję.
Częściowo pod wpływem Twojego
Częściowo pod wpływem Twojego raportu uzupełniłem mój o opis "spotkania z bogiem", zaczyna się tu, od słów: "Patrząc wstecz - grudzień 2014". Do poczytania tu: http://neurogroove.info/trip/iii
Rozkminianie
Też podczas wielu tripów doświadczyłem obecności tej że świetlistej wszechobecnej i nie do opisania słowami istoty. Wszyscy ją opisują mniej więcej jako byt który znajduje się wszędzie, jest wszystkim co widzimy, wszystkim co słyszymy, a w dodadku bije energią i miłością, wypełnia całą tą swerę, czy kulę jak by to kolwiek nazwać.
Jak to w moim zwyczaju bywa przeanalizowałem kiedyś trip właśnie po spotkaniu z tą osobą i doszedłem do wniosku że ten byt z którym się spotykamy to jesteśmy po prostu my sami, zamiast pomyśleć że spotkałeś jakieś bóstwo pomyśl w sposób że tak naprawdę spotkałeś się z samym sobą, że to właśnie tak wygląda twój świat twoje bóstwo, przecież to Ty wypełniasz cały ten świat (a raczej robią to twoje zmysły) bo żyjesz, prawda? To ty jesteś własnym bogiem i piękne jest to że jesteś zdolny do tego że możesz tą miłość odczuwać tak mocno.
Wydaje mi się że dlatego psychodeliki są wstanie zmieniać ludzi bo każdy staje przed samym Bogiem czyli sobą i może w bardzo emocjonalny sposób zmienić swoje podejście do różnych spraw,
więc jak "zastosujesz" je dobrze np. wywołasz to uczucie katarshis akurat myśląc że rzucę palenie to Ci pomogą bo emocjonalnie będzie to tak mocne że twoje myślenie się zmieni ale jak zaczniesz wierzyć w bóstwa (nie twierdzę że nie istnieją) to możesz nieźle poplątać sobie w głowie.
Pamiętaj że każdy trip tak na prawde i to w 100% odbywa się tylko w twojej świadomości, wszystko dzieje się z udziałem twoich 5 zmysłów, nie łączysz się w żaden sposób radiowo, bluetooth, wi-fi, telepatycznie czy czym kolwiek innym z niczym innym, wszystko dzieje się w twojej głowie, więc jak z kimś tam podczas tripu rozmawiasz to napewno tylko ze samym sobą bądź istotą wykreowaną przez twój mózg. Może to smutne ale wydaje mi się że prawdziwe :(
Bo jak śpisz i masz sen (powiedzmy trip) i spotkasz w nim Jezusa (nie obrażam chrześcijanin) i on objawi ci miłość wszechświata a ty odczujesz to całym sobą mega emocjonalnie bo we śnie jest to spotęgowane, sen był niesamowicie realny, to czy jak się obudzisz to głosisz słowo Boże :P? Niektórzy tak ale trzeba mieć głowę na karku, taka jest prawda.
Trochę się rozpisałem ale sam kiedyś uwierzyłem i się mi świat pojebał :D
A w Boga wierzę ale wierzę że to ja nim jestem że jest nim życie, miłość, jedność i posiadam go w sobie i tylko dzięki mojej interwencji jestem w stanie czynić dobro. Wciąż biorę psychodeliki ale za każdym razem po to by połączyć się ze sobą. Każdy ma swojego Boga w sobie ktorym jesteś Ty sam.
Kurde dużo napisałem ale i tak za mało żeby wytłumaczyć o co mi chodzi bo to rozkmina na 10 stron, kto zrozumie ten zrozumie. coś to /pw chętnie porozkminiam jak ktoś ma ochote.
Doskonale rozumiem Twój punk
Doskonale rozumiem Twój punk widzenia, jednak nie zgadzam się z nim. Ja jestem absolutnie pewny, że Bogiem, którego doświadczyłem, nie byłem ja sam, ale prawdziwy stwórca wszechświata.
Jeden z raportów, który przykuł moją uwagę.
Nie wiem czemu, ale ten raport bardzo przykuł moją uwagę, jest nasycony emocjami, prawdziwy - taki, jaki w mojej opinii TR być powinien. Ukazujesz w nim całego siebie, nie wstydzisz się napisać o tych 'ciemniejszych stronach', obrazowo i uczuciowo opisujesz swoje doświadczenia. Ujmę to w kilku punktach:
1. "Zostałem sam, mając jedynie plecak, pustą torbę i pozytywne nastawienie" - przyznaję szczerze, że w życiu bym sobie nie poradziła w takiej sytuacji, jaką opisałeś na początku, za co wielki szacun. Widać, że potrafisz się odnaleźć w każdych warunkach i nie tracisz przy tym pozytywnego nastawienia. W tej kwestii świecisz przykładem. :)
2. Nie szkoda Ci organizmu na opaity, skoro odkryłes tak piękną rzecz, jak psychodeliki? Czytając całego trip raporta, głęboko ci kibicowałam, żeby dzięki temu doświadczeniu udało ci się odstawić makówki i tym podobne, aż smutno mi się zrobiło na końcu, gdy przeczytałam, że mimo wszystko Ci się to nie udało. Nie znam Cię, ale kibicuję ci, że kiedyś 'wygrasz tą walkę i uda ci się z tym skończyć'.
3. Urzekł mnie opis tripu w szamańskim, leśnym klimacie, przypomniało mi to mojego osiemnastkowego tripa... szkoda, że przemiłe i nieszkodliwe drzewka cię przestraszyły. Też miałam doświadczenia ze świadomością roślin i wrażenie, że one mnie obserwują, ale było to pozytywne, czułam przed nimi respekt jako przed istotami o zupełnie innym sposobie bytowania niż zwierzęta.
4. Trochę się zdziwiłam, że efekty zeszły ci tak szybko, pamiętam, że jak brałam 4-ACO to peak utrzymywał mi się przynajmniej 5 godzin.
5."Chciałem, żeby był już ranek, było mi strasznie zimno i byłem bardzo głodny i zmęczony." - znam to uczucie, tak jest, jak się tripuje gdzieś daleko poza domem, w nocy, nawet latem. Zawsze w takim wypadku najlepiej przygotować sobie coś ciepłego na przebranie + jakieś koce. :)
6. "Od tamtego czasu, poczułem ogromne pragnienie czynienia dobra, staram się być jak najlepszym człowiekiem, pomagać innym, wyrzucić z siebie całe zło, nienawiść, chęć zemsty." - owo zdanie mnie urzekło i jest kwintesencją całego raportu. Taka jest rola psychodelików, żeby doprowadzić człowieka do właśnie takiego stanu świadomości. Wiadomo, że teorię jest ciężko wprowadzić w praktyce. Ale aż serce mi rośnie, kiedy czytam (gdziekolwiek), że gdzieś na świecie są ludzie odczuwający podobnie, że dobro wcale nie jest przereklamowane i warto do niego dążyć. Quarhodronie, już Cię lubię. :)
Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.
Dziękuję Ci za miłe słowa.
Dziękuję Ci za miłe słowa. Naprawdę bardzo przyjemnie się czyta takie komentarze.
Ad. 2
To zupełnie dwie różne rzeczy. Opiaty są jak leżenie przytulonym z ukochaną osobą pod ciepłym kocem w łóżku (bardzo przyjemne doświadczenie, które chcemy powtarzać jak najczęściej), psychodeliki są jak zdobywanie Mount Everestu (ekscytujące doświadczenie, napełniające człowieka euforią, jednak mało kto by chciał, zaraz po zdobyciu tej góry, następnego dnia od nowa zaczynać wspinaczkę na nią). Co do walki z nałogiem, to kiedyś go wygram na pewno.
Ad. 4
To jest kolejny dowód na to, że to co się stało, było prawdziwe, bo to nie były po prostu efekty działania psychodeliku, ale prawdziwy kontakt z Bóstwem.
Ad.6
Jeszcze raz dziękuję, za tak miłe słowa. Ja również się cieszę, że myślisz podobnie i też Cię lubię :)