przypadkowy
detale
PSYCHODELIKI
- marihuana
- muchomor czerwony
- DXM
- gałka muszkatołowa
- grzyby psylocybinowe
- MXE
- ho-met
- LSD
- aco-dmt
- 25d-nbome
- 2cp
- 25c-nbome
- AM-2201
- UR-144
- JWH-307
- DOC
- 25i-nbmd
- 3-meo-pcp
- Etketamina
- AKB-48
- BB-22
- 4-ho-mipt
- 25i-nbome
- Difenidyna
- Metoksyfenidyna
- 25b-nbome
- 25n-nbome
DEPRESANTY
- alkohol
- GBL
- kodeina
- opium
- tramadol
- glistnik
- buprenorfina
- PST
- Clonazepam
- Alprazolam
- fentanyl
- Etizolam
- Zolpidem
- baclofen
- Zopiclon
- estazolam
- w-15
- diclazepam
- hydroksyzyna
STYMULANTY
- Kofeina
- Nikotyna
- Bufedron
- Amfetamina
- Metkat
- 2-fa
- 3-fa
- alfa-pvp
- 3,4-mmc
- Etylofenidat
Inne
- Afrykański korzeń snów
- Jedna próba z ronsonem
- Tatarak
Doświadczenie reszty uczestników tej zabawy wielokrotnie mniejsze od mojego. Dla niektórych był to nawet pierwszy raz z psychodelikiem
raporty ignis
przypadkowy
podobne
Wstęp
Jak w każde kanikuły miał odbyć się „jakiś tam sajko trip”. Jak rok temu padło na działkę w okolicy idealnie się do tego nadającej. Różnicą była liczba osób – nie wrzucałem wcześniej niczego psychodelicznego w takiej grupie. Zebraliśmy się na miejscu o godzinie 21. Kilkanaście minut zeszło nam na ustaleniu tego gdzie właściwie idziemy (w sumie to jak zwykle chuja co ustaliliśmy) i zebranie niezbędnych do przetrwania w głuszy itemów.
Faza
Rozdawałem wszystkim kartony w taki sposób w jaki ksiądz rozdaje hostie. Osobiście uważam, ze było to całkiem zabawne. Połowa z zebranych nie bardzo wiedziała co i jak więc poinstruowałem co do trzymania pod górną wargą i nie połykania. Gdzieś w międzyczasie porzygał się jeszcze D. który w dniu poprzednim odbył jakąś niezbyt zdrową imprezę. Na ból głowy zawiązał sobie na głowie czerwoną opaskę co ponoć zmniejszało dolegliwości. Ruszamy
Szliśmy najpierw plażą a potem lasem. Po jakichś 25 minutach zarządziłem połykanie/wypluwanie kartonów – substancja miała dość czasu, ażeby się wchłonąć. Zacząłem czuć także delikatne falowanie ciała i czasoprzestrzeni wokół
Idziemy lasem jak rok temu. Znów nie mamy żadnego celu. Znów odniosłem błędne wrażenie, że mamy plan. Znów tuptamy jak idioci w nikomu nie znanym kierunku. Heheszki. Faza zaczyna się powoli ładować. Bodyload nie jest duży – w sumie od początku ładuje się psychodela a nie jakieś gówno które rozdrabnia, i rozgniata układ oddechowy i pokarmowy. Nie chce mi się wymiotować, ani pokasływać jak staremu palaczowi. Idąc mam wrażenie,że pomiędzy drzewami przemykają co i raz czarno-białe postacie. Czuję się jak w celtyckie święto przesilenia, kiedy to granice między wymiarami są ponoć wyjątkowo cienkie. Zastanawiam się czy byłaby jakakolwiek możliwość aby wywędrować na własnych nogach z tego do innego świata.
Na rozdrożu robimy przystanek. Miejsce jest dobre bo z góry świeci na nas księżyc (w pełni co było dość ładne) i mamy dla siebie dość przestrzeni. Stoimy w świetle – w jednym miejscu jest potężny strumień który rozświetla mrok i właśnie w nim skupia się cała nasza ósemka. W pewnej chwili zza zakrętu wyjeżdża samochód. Ja i ktoś jeszcze zarządzamy cisze i bezruch. Pojazd zawraca i wyrzucając tumany piasku spod kół odjeżdża. Nie wiem co myślał ten kierowca. 8 typa w smudze nocnego światła, co więcej - bez choćby jednej butelki z alkoholem. Wiadomo, że dzieje się jakaś patola
Chmury przesuwają się przed mymi oczami. Częściowo indukowane jest to wiatrem a częściowo moim własnym umysłem. Wielka część widzialnych barw wydaje się przykryta brązowym, cienkim szkłem. Jedynie księżyc i czarne drzewa nie podlegają temu efektowi. W tym momencie mam wrażenie, że jest raczej słabo. Nie uwzględniam tego, że stoimy w mroku i nie mamy na czym zawiesić wzroku
Na chwilę odchodzę w las informując o tym grupę. Z każdym krokiem czuje rosnące napięcie i widzę, coraz więcej postaci wśród drzew. Powietrze gęstnieje tworząc niemal namacalną ścianę. Odbieram to zjawisko jako piękną zdobycz ewolucyjną – idioci którzy opuszczali stado, ażeby połazić bez celu nocą byli eliminowani przez drapieżniki i nie przekazywali swoich zjebanych genów dalej
Wracamy na plażę idąc po torach. Czasem mam wrażenie, że ktoś idzie za nami, czasem, że gubi się ktoś z nas, czasem, że jest nas więcej a czasem że mniej. W miejscach, w których nasz jedyny satelita przebija się przez drzewa urządzamy sobie krótkie postoje i patrzymy. Luno-synteza. Próbuje nawiązać rozmowę na temat tego, co by było gdyby w tym stanie i totalnym milczeniu uczynić komuś obcemu coś przewrotnego – na przykład przywiązać go do drzew nie wypowiadając ni słowa. Nikt poza Cosinusem nie chce podejmować tego tematu. Podobno rozkmina psuła pewną harmonię. No niby jaką ?
Grupa się rozwarstwiała. Część alfa nie integrowała się w żaden sposób z częścią gamma. Ja w ogóle nie czułem przynależności do jednych bądź drugich jednak nie przeszkadzało mi to. Rosło we mnie poczucie że wszystkich tych ludzi mam w dupie. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to konkretny nbome nie wykazywał się empatią czy tez może ja sam.
Zajęliśmy w sumie całą plażę. 8 osób. Włażąc na pomost musiałem minąć jakąś parkę z psem, ale było warto. Miałem wrażenie, że płynę razem z deskami w stronę oświetlonej przez księżyc wody. Wizuale jak i dziwne odczucia z innych zmysłów urosły znacząco – wszystkiego było więcej. Pomost ruszał się sprawiając wrażenie konstrukcji którą podtrzymuje jedynie siła wyporności, a nie solidne metalowe rusztowanie. W wodzie to widziałem, to słyszałem topielice. Wrażenie było bardzo mocne – wiele razy wpatrywałem się w trzciny, ażeby upewnić się czy rzeczywiście nikogo tam nie ma. Na końcu deskowego tworu odczułem swego rodzaju katharsis. Było kurewsko pięknie stać wpatrzonym w skrzącą się toń i postrzępioną ciemność lasu na drugim brzegu. Patrzeć w księżyc, niebo i nadmiernie ruchome chmury. Kojące dźwięki wody dodawały całej scence abstrakcyjnego patosu. Po kilku minutach zrobiłem w tył zwrot i wróciłem na plażę.
Każdy siedział gdzie indziej. Początkowo miałem nadzieję potripować z Sinusem i M. ale jakoś nie mogłem wpasować się w tematy ich rozmów, jeśli zaś chodzi o Cosinusa to miałem wrażenie ze śmiga od grupy do grupy i próbuje jakoś ratować tą „imprezę”. Grupa alfa przypominała zaś przypadkowe zderzenia wypromieniowanych protonów więc wzruszywszy ramionami podszedłem w końcu do jeziora. Kilka minut spędziłem wbijając bose palce w piasek i patrząc się na wodę. W mózgu zmaterializowało mi się tylko jedno mądre przemyślenie – „no jest tego w chuj”. Tak wody rzeczywiście było sporo …
Próba tripowania jednocześnie z jedną i drugą grupą, a także z pojedynczymi osobnikami wzbudziła we mnie tymczasowy wstręt do ludzi. Kiedyś chciałem przekonać się jak to będzie tripować w tyle chłopa i finalnie stanęło na tym, że chujowo. Ukojeniem było wejście na drugi pomost. Topielice poczuły, że jestem sam i zbliżyły się do mnie. Pomny na czyjeś wcześniejsze słowa nie poświęcałem im zbyt wiele uwagi – po prostu były. O wiele bardziej zainteresował mnie rząd przycumowanych rowerów wodnych. Co było w nich niezwykłego ? Ano to, że były stylizowane na samochodziki w pastelowych kolorach. Nie wiem co za chory umysł wpadł na ten pomysł, ale wyglądały jak NIEHUMANOIDALNE-MYŚLĄCE-TWORY z powieści Kinga. Wiatr bujał nimi co indukowało trzaski, skrzypienie i odgłos cichych uderzeń. Dobrze wiem co to było – poczuły intruza i deliberowały nad tym jak by się tu skurwiela pozbyć.
Z grupą gamma skoczyłem na chwilę do domu. Oni po herbatę ja po browar. Drzwi były jednak zamknięte. Uczucie bycia intruzem znów się nasiliło i znów było mi neutralne. Znałem wszystkich i nie przyjechałem tu po raz pierwszy – to ze faza idzie w dziwnym kierunku bo część osób się nie integruje to już nie moja sprawa – nie byłem gospodarzem. Postanowiłem mieć w nosie wszystko i wszystkich ciesząc się jednocześnie doznaniami, dopóty dopóki ktoś nie powie mi bezpośrednio że mu przeszkadzam. Szkoda, że nie odkryłem tej możliwości jako początkujący narkus
Na chwilę powróciliśmy na most gdzie siedziała większość grupy, ażeby od gospodarza pożyczyć klucze. Potem gospodarz poszedł na chwilę z nami do domu, a ja zawinąłem stamtąd 4 browary i po chwili ruszyłem na pomost, ażeby jakąś tam cześć tripa spędzić z chłopakami z grupy alfa. Dużo chwil tu było
Trafiłem nieźle. Na całą tą wycieczkę tylko ja byłem na tyle przytomny, żeby wziąć dość sporo płynów wiec wszyscy sprawiali wrażenie lekko odwodnionych. Rozdałem piwa, ktoś tam nie chciał i skutkiem tego miałem jedno również dla siebie. Zazwyczaj kiedy do psychodelika piję pierwsze piwko niesamowicie chce mi się rzygać. Tym razem jednak nie było mi to pisane – kolejny dowód na to, że ten konkretny nbom jest nieco bardziej neutralny dla ciała niż jego koledzy. Wpadłem - wysączywszy już pół zawartości puszki - w dywagacje na temat tego, że chleb i piwo są produktami utkanymi w sumie z tych samych materiałów. Smakowałem średni jakościowo trunek i sumie bardziej odczuwałem jamą ustną cały proces twórczy od zbiorów, przez zaszczepienie brzeczki, po pakowanie finalnego produktu, niźli jego wątpliwy aromat. Było to miłe doznanie
Na pomoście uświadczyłem kolejnej fali wizualizacji. Wokół księżyca istniał – nie pojawiał się, nie migał, tylko bardzo wyraźnie istniał – brązowawy bąbel wyglądający nieco jak wnętrze jaja gada. Zanim poczułem się wystarczająco jaszczurzo chmury zaczęły tworzyć wir. Spiralnie okręcały się wokół siebie tworząc coś co mogłem zinterpretować w dużym przybliżeniu jako przejście pomiędzy światami (tunel między gwiezdnymi wrotami, most Bifrost). Jego początkiem było księżycowe światło odbijające się na jeziorze, a końcem Luna sama w sobie. Gdzieniegdzie w chmurach zdarzało mi się widzieć twarze. Brązowa, gadzia błona sugerowała mi, że są to wyłącznie twarze czarnych niewolników. Jasne – czemu by i nie
Po powrocie do domku - nieuniknionego ze względu na brak wody i wyłączanie się fazy – zajęliśmy się już nieco mniej egzotycznymi czynnościami które zwykle towarzyszą takim wyjazdom. Było w porządku, ale pewien niedosyt towarzyszył mi do następnego dnia
- 8012 odsłon