rzeka
detale
- marihuana
- muchomor czerwony
- DXM
- gałka muszkatołowa
- grzyby psylocybinowe
- MXE
- ho-met
- LSD
- aco-dmt
- 25d-nbome
- 2cp
- 25c-nbome
- AM-2201
- UR-144
- JWH-307
- DOC
- 25i-nbmd
- 3-meo-pcp
- Etketamina
- AKB-48
- BB-22
- 4-ho-mipt
- 25i-nbome
- Difenidyna
- Metoksyfenidyna
- 25b-nbome
- 25n-nbome
- 25e-nbome
DEPRESANTY
- alkohol
- GBL
- kodeina
- opium
- tramadol
- glistnik
- buprenorfina
- PST
- Clonazepam
- Alprazolam
- fentanyl
- Etizolam
- Zolpidem
- baclofen
- Zopiclon
- estazolam
- w-15
- diclazepam
- hydroksyzyna
- fenobarbital
STYMULANTY
- Kofeina
- Nikotyna
- Bufedron
- Amfetamina
- Metkat
- 2-fa
- 3-fa
- alfa-pvp
- 3,4-mmc
- Etylofenidat
Inne
- Afrykański korzeń snów
- Jedna próba z ronsonem
- Tatarak
Ivar i Tamilin również zaprawieni w narkotycznych bojach
raporty ignis
rzeka
podobne
Wstęp
Na miejscówkę dojechaliśmy nieco po południu. Dość szybko uporaliśmy się z przygotowaniem noclegu, wypiliśmy po piwie i spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Pogoda była niezła, ludzi w okolicy niewielu, problemów w glowie zaś żadnych. Warunki na tripa były naprawdę dobre.
Treść właściwa
Namiot rozłożony, kartony pod dziąsła, idziemy. Po drodze na docelową miejscówkę okazuje się, że nie wiemy wlaściwie dokąd idziemy. Kurwa jak ja tego nie znoszę. Zawsze to samo - walimy psychodelik i wchodzi kiedy jestesmy w drodze, bo nikt nie wpadł na to, ażeby obrać jakiś sensowny azymut. Tym razem jest jeszcze lepiej bo idziemy JEBANĄ PŁYNĄCĄ RZEKĄ kiedy faza zaczyna się już naprawdę nieźle rozkręcać. Jedynym pozytywnym aspektem całej tej zabawy jest fakt, że idziemy wraz z nurtem a nie na przeciw niemu. Wszyscy brodzimy w wodzie po pas klnąc na czym świat stoi i mając w wysoko założonych plecakachch itemy szczelnie zawinięte w foliowe opakowania.
Nie udaje nam się znaleźć optymalnej miejscówki. Zmęczenie i bodyload biorą górę. Siadamy na mieliźnie porośniętej z rzadka trzciną i jakimiś małymi, poskręcanymi roślinkami podobnymi do skrzypów i widłaków. Zerknięcie w niebo uświadamia mi, że mogę spokojnie odnaleźć tu i tam czerwonawe trójkąty utkane z chmur i słońca które układają się w rozciągnietą sinusoidę. Siadam na mokrym piasku. Do połowy jestem mokry do polowy spocony. Wszystko się rozwarstwia, rozdziela i zyskuję głębie. Nie jest to tak do końca głębia - nie chodzi o zwiększone odczuwanie trójwymiarowości obiektów - chodzi o to, że można wręcz utopić się w ich samopowtarzalności. Ivar mówi, że ma przyspieszone tętno i jest mu niedobrze. Topię się we fraktalnej zupie. Ivar włazi do rzeki. Topię się we fraktalach. Ivar rzyga do wody. Tonę w nich
Dłubię palcami w jakiejś wilgotnej materii. Cały ten obrazek mielizny, piasku, płynącej wody i szuwarów sprawia, że czuję się jaszczurzo. Czuję się niczym gad grzejący dupę w słońcu. Jest naprawde potężnie. Nie spodziewałem się, że ten karton rozwinie skrzydła w taki sposób- kiedy brałem go ostatnio było naprawdę dziwnie, ale niezbyt mocno wizualnie. Tym razem proporcje jak gdyby się odwróciły. Kiedy patrzę w wodę refleksy świetlne układają mi się w coś co jest zgniecionym plastrem miodu. Wszystkie te sześciokąty mienią się dodatkowo złocistym kolorem co czyni ich niesamowitość .... bo ja wiem ... niesamowiciejszą ? Nie mogę juz zogniskowac wzroku na niczym normalnym poza jakimiś losowymi szczegółami - ot liść płynie. Nie jestem pewien czy to rzeczywiście liść ale zielono-różowy, płynąco-świecący obiekt roboczo określam tym mianem. Ot glon sobie faluje - falowanie glonu powodowane wodą i falowanie glonu czynione przez mój umysł nakładają się. Powstaje hiperfalowanie. Tamilin utrzymuje, że tu i ówdzie przemyka narybek. Niestety te małe istoty są zbyt szybkie dla mojego naćpanego oka.
Jest mi ciepło. Postanawiam zapakowac się do wody. Zdejmuję koszulkę, ażeby pozostawić sobie chociaż jeden suchy ciuch i rzucam się na płyciznę. Po wynurzeniu wiem już że nie mam okularów. Duża wada wzroku, i zaburzenia widzenia indukowane psychodelikiem sprawiają, że mówiąc kolokwialnie chuja co widzę. Stoickim tonem oznajmiam kompanom, że zgubiłem szkła. Z dużym wysiłkiem koncentruję wzrok na twarzy Tamilina, który jest bliżej, ażeby dowiedzieć się czy zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Tamilin ma na twarzy ten szczególny rodzaj uśmiechu - dziecka z downem jedzącego ulubionego loda - który czyni brak szans na pomoc z jego strony wyjątkowo oczywistym. Z pomocą przychodzi Ivar który na szczęscie dobrze widzi i mniej więcej rozumie to co do niego mówię. Całe szczęście. Rozkładam się na piasku patrząc w niebo. Sklepienie skonstruowane jest jak na tą chwilę z pojedyńczych płytek które przesuwają się leniwie w jednym kierunku W mojej głowie rodzi sie myśl, że ich ruch napędza rzeka. Jasne, czemu by nie - związek przyczynowo skutkowy nie budzi jakichkolwiek zastrzeżeń.
Proponuję chłopakom kąpiel. W końcu przyjechaliśmy nad wodę. Tamilin odpiera, że w tym momencie nieco inaczej zapatruje sie na utrzymanie ciepłoty ciała. Przyznam szczerze, że jestem zachwycony jego elokwencją - ja w tej chwili najchętniej wydawałbym z siebie tylko nieartykułowane jęki i bulgotania. Tytanicznym wysiłkiem wydobywam z siebie, że jestem nastawiony na oddawanie (cokolwiek miało by to znaczyć) i siadam w wodzie. W tle Ivar buduje konstrukcję mającą służyć do wysuszenia jego koszulki. Gromadzenie surowców w postaci mokrych korzeni i gałęzi budzi naszą wesołość. Należy jednak oddać mu sprawiedliwość - stworzył drewniany trójkąt na którym rzeczywiście dało radę coś zawiesić. Niedaleko nas przepływa para na kajaku. Zastanawiam się co by było gdyby postanowili spróbować się z nami porozumieć. Jestem w stanie w którym słowami "kurwa" i "aha" reaguję na szczęście, zdziwienie, zaskoczenie, zafrasowanie, dyskomfort, niezadowolenie, znudzenie, zmęczenie i wiele, wiele innych. Kiedy orientuję się, że dla współtripowiczów także zaczął się czas bulgotania, zbieram się w sobie i mówię, że jednak warto wszystko werbalizować. Tym razem jestem zachwycony własną elokwencją.
Spaceruję po wąskim pasie lądu który tymczasowo stał się naszą bazą wypadową. Tamilin w tym czasie siedzi w rzece usiłując zapanować nad historią pobierania myta na jej odcinku. Dochodzi finalnie do wniosku, że ryby są słabym źródłem dochodu, a nawet słabszym niż wydawało się pierwotnie bo nie ma szans, ażeby podpłynęły do obiektu jego klasy. Otóż to. Dno nie wygląda już jak piasek, żwirek, muł czy wodorosty. Wszystko jest zbudowane z malutkich podwójnych stożków na których osadzone są zwykłe stożki. Wszelkie szczegóły staja się jeszcze mniejszymi stożkami osadzonymi na wyżej wspomianych figurach. Każda z brył obraca się powoli wokół własnej osi. Zauważam prawidłowość - stożki czy tez podwójne stożki tej samej wielkości, wykonują obroty w tym samym kierunku. Momentami jestem przytłoczony wizualizacjami, ale nie jest to nieprzyjemne. Przyjechałem tutaj właśnie po to co teraz odczuwam, więc z jakiego powodu mógłbym czuć się źle ? W momentach przenoszenia wzroku na wyjątkowo płaskie struktury widze okręgi wypełnione mniejszymi okręgami. Łatwo można sobie dopisać czym wypełnione są mniejsze okręgi.
Powoli robi się zimno. Ja najchętniej siedziałbym tutaj jeszcze jakiś czas, ale postanawiamy się zwinąć. Postanowienie rozbija się jednak o praktykę. Teorytycznie łatwo zebrać rzeczy, ale co dalej ? Nie możemy bezpośrednio zejść na brzeg w miejscu w którym jesteśmy bo raz, że jest on nieco podwyższony, a dwa, że porośnięty roślinami wśród których tych kolczastych i parzących jest dość sporo. W końcu postanawiamy iść rzeką spowrotem i zobaczyć co dalej. Idzie się ciężko. Nurt spycha mnie do tyłu, kręci mi się w głowie, wszelaki dźwięki chlapania są spotęgowane i odbierane jako drażniące. W pewnym momencie tracę równowagę i zwalam się do wody. Upadek hamuję podpierając się ręką. Jestem na środku rzeki w kucki i podoba mi się to przynajmniej średnio - musimy wyjść z wody, bo nie ma szans, ażebysmy wrócili w taki sposób. Robimy postój przy brzegu i w końcu postanawiamy wyjść w miejscu które nie jest aż tak zarośnięte. Ba! udaje się nam znaleźc nawet jakąś biedną, z dawna nieużywaną ścieżkę. Tuptamy radośnie pod górę i natrafiamy na leśny trakt nieco lepszej jakości. Zarządzony zostaje postój
Zdejmuję z siebie przemoczoną koszulkę, obracam się ażeby ją zawiesić i ... trafiam w próżnię. Ivar czyni sobie ze mnie podśmiechujki. Przed chwilą wykonał identyczny manewr. Pewnych odruchów - na przykład odruchu szukania jebanego wieszaka - nie da się ot tak wyłączyć. Rzucam w końcu ciuch na jakieś drzewo i siadam. Czuję się jak brazylisjki przemytnik narkotyków kóry w końcu dostarczył koks tam gdzie powinien i wylazł z wody. Zdrowy wysiłek to dobra rzecz. Stoimy we trzech w samych spodenkach odzyskując z wolna zdolność komunikacji werbalnej. Czuje mocno schemat pierwotnego plemienia, które zrobiło sobie przerwę w trudach zwykłego dnia. Przelatujący nad nami samolot nasila tylko to odczucie - wszyscy podnoszą w tym momencie głowy w niemal nabożnym podziwie. Proszę Ivara, ażeby podał mi marihuanę. Nie mam zamiaru jej jarać gdyż w mojej opinii jest na to jeszcze za mocno, ale chcę sobie nań popatrzeć. 2 ładne szczyty zamknięte są w metalowym pudełeczku. Odurzający zapach spotęgowany dodatkowo pschodelikiem daje mi niezwykłe doznania estetyczne. Widzę wyraźnie każdy jeden włosek wypełniony THC, widzę nawet ich złamania. Mimo, że kwiatostan nieco faluję nie mogę oderwać od niego wzroku. Kolejnym oglądająco-wąchającym jest Tamilin. Obaj jesteśmy pełni uznania.
Pada Tamilinowe pytanie na temat tego jak moje odczucia. Zaczynam się mocno rozpędzać dochodząc do rdzenia mojego światopoglądu i sposobu postrzegania innych ludzi. Szybko zostaję sprowadzony na ziemię. "Pytałem czy nie jest Ci zimno". Mruczę pod nosem, że wciąż jestem nastawiony na oddawanie po czym podejmujemy marsz w kierunku cywilizacji. Kiedy jesteśmy na czymś co można nazwać plażą zdejmuję plecak i spodenki po czym postanawiam przejśc przez rzekę. Na samym środku słychać tylko szum wody. Przeżywam swoiste katharis. Zachodzące po mojej lewej stronie słońce wydłuża cienie i generuje purpurową poświatę. Czuje się jak gdybym był w zupełnie innym świecie. Powiększająca się odległość od kompanów potęguje poczucie zupełnego odrealnienia. Otaczająca mnie rzeczywistosć, bodźce zmysłowe, ja sam w sobie - to wszystko wydaje się nieprawdziwe. Jak gdybym był w bańce mydlanej. Oderwany od rzeczywistości, i zanurzony we własnych myślach wracam w końcu na plażę. "I WYNURZYŁ SIĘ NICZYM TEN DOSTOJNY HIPOPOTAM". Skurwiele wiedzą, jak przywrócić realność w każdej sytuacji.
Efekty zaczynają słabnąć wracamy więc do miejsca w którym można znaleźć prysznic i suche ubrania. Mamy nawet ciepłą wodę. Jestem zwierzęciem które zostało odebrane naturze, starannie zdezynfekowane i zapakowane w uniform. Psychodelik sugeruje mi obraz szpitalnej sterylności i mnie samego czyszczonego przez wyspecjalizowane maszyny. Kiedy zamykam oczy jestem w stanie dostrzec istotę zawiadującą transportem i czyszczenie zwierząt takich jak my. Wszyscy są już względnie ogarnięci i trzeźwi. Pozostaje nam wyjąć z plecaka alkohol i marihuanę. Rozkładamy się z tym majdanem na stoliku niedaleko plaży. Słabe wizuale są jeszcze gdzieniegdzie widoczne, ale bardzo szybko gasną. Ostatnim co widziałem tego wieczoru były ślepe oczy barwy zielonej i pomarańczowej. Miały wielkość piłki golfowej, do połowy wystawały z drzewa i cechowały się inteligencją zwierząt przeżuwających. Kolejne głębsze łyki trunków stępiały obraz, a co większe marihuanowe chmury efektownie go wyostrzały.
Przyznam, że tego dnia bawiłem się wyśmienicie.
- 16447 odsłon
Odpowiedzi
Wow, zajebiście napisany
Wow, zajebiście napisany raport, trip też pierwsza klasa. :) Ciekawy pomysł, żeby popływać sobie na kwasach, ja ostatnio wymyśliłem, że fajnie byłoby urządzić sobie wycieczke rowerową.
Hmmm
Piękny trip, napisałeś go niczym poeta! :D
Masz talent literacki
Piękny trip raport. Chwilami, czytając sam czułem sie jak po kwasie ;-) choć to tylko jakiś 25e-NBOME. Właśnie dla takich przeżyć bierze się psychodeliki...
Vis a vis z drzwiami
Od pokoju do planety