transfiguracja (halik)
detale
raporty hennessy
- Zgrzybieni leśni ludzie (gringo)
- Psilocibe Semilanceata - miły, domowy trip (golden afternoon)
- Ludzki Suwak - miejsce oderwania ze znanej rzeczywistości... (WladcaMalp)
- Kuchnia Bogów (heru)
- Szałwia nitki daje (pilleater)
- Na pełnym wdechu (Gwynnbleid)
- THC po raz pierwszy (kozax)
- Krzywa wycieczka do cyfrowego piekła (core)
- 1575mg (Qbkinss)
- Zawieszony w czasie i przestrzeni... (rupert_the_peanut)
transfiguracja (halik)
podobne
14.05.2008
Jest to wspomnienie podróży, którą odbyłem jakoś w styczniu tego roku. Było to najsilniejsze psychodeliczne doświadczenie, jakiego miałem okazję doświadczyć.
Dzień zaczął się dosyć wcześnie, wszak wywar należało jeszcze ugotować. Przygotowane składniki – 20g Mimosy Hostilis i 10g Ruty stepowej wylądowały w garnku z odpowiednio przygotowaną wodą. Gotowanie wywaru zajęło 4 godziny, czas upłynął jednak szybko w rytmach muzyki goa. Około godziny 16 wszystko było już gotowe. Pozostawało wrócić do domu i mentalnie przygotować się do podróży. Działo się to wszystko w styczniu, niby zima, ale pogoda raczej jesienna – cały czas padał deszcz. Podróż musiała więc odbyć się wewnątrz. Ziomek załatwił idealny lokal do takiego przedsięwzięcia. Pusty, duży kompleks pomieszczeń w czymś na kształt ‘galerii handlowej(?)’. Miejsce cokolwiek nietypowe.
Zrobiony z tytoniu skręt tlił się już od jakiegoś czasu, kiedy postanowiłem okadzić wywar tytoniem – tak jak robią to Indianie. Żal mi tylko, że nie ubrałem się na biało, jak to było zalecane. W granicach godziny 19 zabrałem się do picia mikstury. Była to dosyć ciężka przeprawa, Ayahuasca jest do dzisiaj najbardziej niesmaczną i najkwaśniejszą substancją jaką próbowałem. W wypiciu wywaru pomaga ‘rozsmakowanie się w nim’ i picie małymi łyczkami, gdyż wypicie ‘duszkiem’ powoduje odruch wymiotny. Mój towarzysz miał to nieszczęście, że zwymiotował zanim substancja zdążyła na dobre wejść w interakcję z organizmem. Po wypiciu napoju pozostawało czekać. Rozsiadłem się wiec na krześle w dużym, praktycznie całkowicie ciemnym pomieszczeniu. Muzyka Carbon Based Lifeforms brzmiała uspokajająco, tlące się kadzidło nadawało zapachu. W pewnym momencie postanowiłem ‘położyć się’ na stole i zamknąć oczy. Wtedy właśnie straciłem rachubę czasu.
Za zamkniętymi powiekami zaczęły kreować się nowe światy, z początku wybuchające fraktalne palety barw, obrazy budowli podobnych architektonicznie do japońskich pagod. Na dziwnym tle pojawiały się postacie, miedzy innymi siedzący Budda, Jezus czy Che Guevara. Mimo pozornie niemających większego znaczenia obrazów, czuło się narastające ‘cos’, co pchało mnie w coraz dalsze obszary podświadomości. Co ciekawe, tak naprawdę zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że coś się dzieje. Bardzo ciężko (szczególnie z perspektywy czasu) określić co dopiero miało zacząć się ze mną dziać. W każdym razie uświadomiłem sobie, że podstawowym elementem składowym wszechświata jest pojedyncza myśl. Dotarłem do końca i początku jednocześnie, co objawiło się w moim umyśle jako wielkie, barwne oko cyklonu mrugające do mnie. Podświadomość podpowiedziała mi w tym momencie, że to wszystko, co w tej chwili ma mi do przekazania. Dostałem wewnętrzną wiadomość, że ‘zamykam się’ i powinienem podnieść się ze stołu, otworzyć oczy i zacząć coś tworzyć. To co potem zobaczyłem przerosło wszystko z czym do tej pory się spotkałem. Nie mogę tego określić inaczej, jak spirytualna struktura świata. Dosłownie WSZYSTKO składało się z pulsujących, kolorowych fal energii, co chwila układających się w inne kształty. Podłoga była zrobiona ze świecących się, pokrytych ruchomymi freskami kamiennych płytek zdobionych motywami roślinnymi. Każdy obiekt miał mi coś do powiedzenia, fale energii na ścianie układały się w wizerunki południowoamerykańskich bogów, podobne do tych, jakie można ujrzeć na płaskorzeźbach w jakichś piramidach i innych świątyniach. Wszystko dosłownie wychodziło ze ścian, szczególnie elementy roślinne, pnącza i krzaki. Czułem się jak przeniesiony do innego świata. Poczułem ogromną potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, próby przekazania mu zarówno tego co widzę, jak i natury przemyśleń zachodzących w mojej głowie. Wtedy też pierwszy raz zdałem sobie sprawę ze słowotwórczych możliwości psychodelików. By opisać to wszystko musiałem tworzyć nowe wyrazy, jednak uznałem język za narzędzie niewystarczające do pełnego przekazu tego wszystkiego. Nie można przekazać nikomu natury doświadczenia psychodelicznego.
Zafascynowało mnie kadzidełko, sposób, w jaki tli się i emituje dym. Zacząłem się nim bawić, tańczyć i wymachując nim tworzyć nowe wzory i elementy otoczenia. Natchnęło mnie to zresztą do tym razem graficznej próby przekazania doświadczenia – stworzyłem rysunek, by jak najwierniej oddać to co widziałem. Jest integralną częścią opisu podróży i jako takiego oddaję go do wglądu: http://img81.imageshack.us/img81/9661/dsc02965ww5.jpg
W miarę tego jak tańczyłem z kadzidełkiem, zacząłem czuć zmęczenie, a podróż powoli traciła na intensywności. W trakcie wizyty w kiblu spojrzałem na swoją twarz w lustrze, ta zaczęła pokrywać się ciemnymi, etnicznymi wzorkami (podobnymi do tych na jakie malują swoje twarze Maorysi). Źrenice dosyć znacznie rozszerzone.
Gdy doświadczenie dobiegło końca, a ja przestałem odczuwać jakieś wyraźne zmiany percepcji, pomogłem koledze posprzątać miejscówkę i wyszedłem na ulicę. Mimo tego że podróż okazała się dosyć intensywna i tym samym męcząca, byłem w doskonałym nastroju, czułem się jak przysłowiowy ‘młody bóg’. Po powrocie do domu położyłem się do łóżka i natychmiast zasnąłem.
Przez kilka tygodni po tym doświadczeniu czułem się zupełnie inaczej niż zwykle, byłem pełen zapału do pracy, miałem wenę do tworzenia. Wróciłem nawet do porzuconego przeze mnie dużo wcześniej rysowania. Wszystkie codzienne czynności sprawiały niesamowitą przyjemność i czułem się jakbym uczestniczył we wszystkim dopiero pierwszy raz.
- 10733 odsłony